W ostatnich dniach Rosjanie rozpoczęli ofensywę w Donbasie. Jednostki pancerne i zmechanizowane spod Iziumu przeszły na drugą stronę rzeki Doniec i przełamały ukraińską obronę w pierwszej linii. Podobnie pod Siewierodonieckiem, ale tam obrońcom sprzyja jeszcze ufortyfikowany teren. Rosja rzuciła na wschodni front to, co miała najlepszego i najcięższego, m.in. pułki z kantemirowskiej dywizji pancernej. Świeże i większe siły szykuje przy granicy w Biełgorodzie i Wałujkach. Ukraina ma w Donbasie ok. 10 brygad, na pomoc idą kolejne.
Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg spodziewa się „wielkiej bitwy”, ale w rzeczywistości będzie to cała seria bitew i potyczek, w których kluczową rolę odegrają wojska pancerne i zmechanizowane oraz artyleria.
Nowy plan, nowy dowódca. Tym razem Kreml powierzył dowodzenie jednemu człowiekowi (wcześniej natarciem kierowali dowódcy różnych okręgów wojskowych). To czterogwiazdkowy generał Aleksander Dwornikow, dowódca południowego okręgu wojskowego Rosji, który „wykazał się” już wcześniej w Syrii i na Kaukazie, głównie stosowaniem brutalnych metod walki.
Nie wiadomo, jaka będzie wojskowa autonomia Dwornikowa. Atak na Ukrainę był operacją polityczną, nie wojskową, a jego celem była zmiana władzy w Kijowie, a nie pokonanie ukraińskiej armii. O ile Władimir Putin celu nie zmienił, zdanie tego czy innego generała co do jego wykonalności ma małe znaczenie. Najwyżej wymieni się dowódcę.
Dwornikow uderzył z marszu. 8 kwietnia atak rakietami balistycznymi krótkiego zasięgu na pełen ludzi dworzec kolejowy w Kramatorsku pokazał, że nowy etap wojny nie będzie bardziej humanitarny. Zginęło ponad 50 osób, które próbowały wydostać się z nadchodzącego okrążenia, uciec, zanim nadejdą Rosjanie i powtórzą zaczystki, polegające na celowej likwidacji cywilów, jak w Buczy.