Wyczekiwane przemówienie Władimira Putina z okazji Dnia Zwycięstwa było krótkie i pozbawione konkretnych treści, jeśli nie brać pod uwagę frazesów o ukraińskich nazistach, konieczności obrony Donbasu i heroizmie rosyjskich żołnierzy, którzy tak jak kiedyś walczyli z hitlerowcami, dziś wojują z banderowcami i wspierającym antyrosyjskie siły Zachodem. Putin przypomniał wszystkie wcześniej wygłaszane żale: o zbrojeniu Ukrainy przez NATO, rzekomym przygotowaniu ataku na Krym i odrzuceniu oferty rozmów pokojowych. Ale do bieżących wydarzeń w Ukrainie nie odniósł się prawie wcale, nie wymienił nawet nazwy tego kraju. Wspominał tylko o Donbasie, Odessie i Krymie jako rosyjskich ziemiach, których Rosja broni i bronić będzie.
Ominięcie konkretnych deklaracji pozwoliło mu przejść do porządku nad niepowodzeniami i nie wyznaczać żadnego celu, który mógłby okazać się zbyt trudny do osiągnięcia. Próbując z tego wywnioskować, co będzie dalej, można uznać, że dalej będzie to samo – uporczywe zmaganie z ukraińskimi obrońcami o wschodnią i południową część kraju, których Putin czuje się prawowitym władcą.
Putin nie miał w ręku żadnego zwycięstwa, którym mógłby się pochwalić, a zatem nie mógł ogłosić przejścia do kolejnej fazy działań czy deeskalacji. Przyznał, że są trudności, że padają zabici i ranni. Dziękował lekarzom i pielęgniarkom, weteranom z Donbasu życzył powrotu do zdrowia i obiecywał wsparcie w prezydenckim dekrecie.
Gehenna Mariupola
Parada była znacznie uboższa w sprzęt od tych z lat poprzednich, w powietrzu zabrakło samolotów – rzekomo przez niepewną pogodę. W transmisji nie pokazano szefa sztabu generalnego Rosji gen. Walerego Gierasimowa, który wedle strony ukraińskiej mógł zostać ranny w ostrzale stanowiska dowodzenia na głównym kierunku rosyjskiego natarcia w Donbasie.