Koniec miłego świata
Miły świat się skończył. Tej wojny nikt nie może przegrać ani wygrać
JACEK ŻAKOWSKI: – Już się boję.
PIOTR BURAS: – Czego?
Że jak zaczniemy tu przemycać tematy zachodnich dyskusji o wojnie, to dostaniemy łatkę putinowców. Bo w Polsce wszystko jest czarno-białe.
Nam wszystko wydaje się jasne, bo często myślimy tylko o krok naprzód. Nie idealizuję tych zachodnich sporów, ale one wynikają nie tyle z sympatii do Rosji, ile z pytania: co dalej? I co jeszcze dalej? Każda wojna musi się jakoś skończyć.
Chyba że wcześniej świat się skończy, czym straszy nas Władimir Putin.
To jeden z motywów kierujących zachodnią debatą. Z wielu powodów trudno sobie wyobrazić pokonanie Rosji – ona zostanie. Tak jak 140 mln Rosjan, obok których będziemy dalej żyli.
Jak Zachód to sobie wyobraża?
Właśnie tego sobie nie wyobraża. Daniel Fried, były zastępca sekretarza stanu i ambasador USA w Warszawie, mówi, że na razie nie warto nawet próbować sobie tego wyobrażać. Teraz trzeba działać.
Zaraz po rosyjskim ataku kilku ważnych ekspertów z Zachodu powtórzyło pytanie Henry’ego Kissingera: „Czy wiemy, dokąd zmierzamy?”, postawione przez niego tuż po aneksji Krymu w 2014 r. Główna teza Kissingera była taka, że zamiast zadowalających rozwiązań trzeba szukać „równowagi niezadowolenia” – pozwolić Ukrainie na wybór przyjaciół, ale już nie na członkostwo w NATO.
Wśród zachodnich ekspertów, części polityków i opinii społecznej silny jest nurt, który nie wyobraża sobie permanentnego konfliktu z Rosją. Wielu wciąż ma nadzieję, że uda się go uniknąć za jakąś akceptowalną cenę. Przyzwyczailiśmy się żyć w płaskim świecie Thomasa Friedmana, w którym mamy bezpieczeństwo i rozwój oparte na sieci wciąż wzmacnianych powiązań.