Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Kraj na skraju

Ukraina ciągle walczy. A świat zaczyna się niecierpliwić

Morderstwa i rabunki to codzienność tej kampanii wojennej. Miały złamać ducha i zastraszyć ludność cywilną, by nie miała chęci pomagać ukraińskiemu wojsku. Morderstwa i rabunki to codzienność tej kampanii wojennej. Miały złamać ducha i zastraszyć ludność cywilną, by nie miała chęci pomagać ukraińskiemu wojsku. Evgeniy Maloletka/AP / EAST NEWS
Minęło sto dni wojny. Ukraina miała przegrać szybko i romantycznie, ale ciągle walczy. Świat zaczyna się niecierpliwić. A i Putin liczył, że Zachód jak zwykle pogodzi się z faktami. Najpierw będzie dużo krzyku, a potem wszystko wróci do normy.
Prezydent Zełenski przemawiał ostatnio do uczestników szczytu Unii Europejskiej. Jego przekaz był taki jak zawsze – prosił o jedność w sprawie sankcji.Ukraine Presidency/Ukraine Presi/Zuma Press/Forum Prezydent Zełenski przemawiał ostatnio do uczestników szczytu Unii Europejskiej. Jego przekaz był taki jak zawsze – prosił o jedność w sprawie sankcji.

Donbas. Noc. Cicho. Front na chwilę zasnął. Jest ledwie kilka kilometrów stąd. Przybliża się codziennie, metodycznie. Raz sto, raz dwieście metrów.

Jeszcze kilka tygodni temu był tylko pomrukiem, nadciągającą z daleka letnią burzą. Potem pomruk zmienił się w kanonadę. Wiejskie drogi zaczęły rozjeżdżać wielkie ciągniki taszczące czołgi i haubice.

Ludzie wybiegali z domów, gdy przed płotami przedefilowała wyrzutnia rakietowa.

– Katiusza – mówili starsi.

– Grad – poprawiali młodzi.

W drugą stronę jechały ciężarówki z rannymi żołnierzami. Wieczorami. Trochę wstydliwie.

Potem zaczęły spadać pierwsze pociski. Rozwaliło kilka domów. Stało się jasne, że trzeba wyjeżdżać. Aż strach było zostawiać niezasiane pola. Niewydojone krowy. Cały dobytek. Ale większy strach zostawać z dzieciakami na pewną śmierć.

Widzieli przecież, jak ludzie biegli wprost przez pola z niedalekiej wsi, gdy nieoczekiwanie weszli do niej Rosjanie. Sąsiedzi lecieli w tym, co mieli na grzbietach, i jakimiś tobołkami, które zdołali unieść. Przerażeni wojną i dzikością „wyzwolicieli”. Zostawili wszystko. Łącznie z chorymi i starcami, którzy nie byli w stanie biec.

Tutejsi więc, póki czas, pakowali samochody aż po dach. Oddawali klucze sołtysowi. Błagali, żeby dopilnował domu. Karmił i poił zwierzęta. A gdy nie będzie miał już sił, żeby po prostu otworzył drzwi stajni, obory.

– Niech idą na pola. Może się uratują.

Ruszali na zachód. Sołtys trwał w pustoszejącej osadzie. Dowodził „armią” kilku staruszków, którzy twardo nie chcieli się ewakuować. Rozdzielał zadania.

Potem we wsi stanęła prawdziwa armia. Sołtys wydawał klucze do sąsiedzkich domów. – W końcu to nasi chłopcy.

Polityka 24.2022 (3367) z dnia 07.06.2022; Temat tygodnia; s. 15
Oryginalny tytuł tekstu: "Kraj na skraju"
Reklama