Kolumbia stawia na wielką zmianę. Po raz pierwszy w swojej 200-letniej historii
Gdy godzinę po zamknięciu urn okazało się, że Petro wygrał drugą turę wyborów prezydenckich, zdobywając nieco ponad 50 proc. głosów, na niebie nad Bogotą rozbłysły kolorowe sztuczne ognie. Towarzyszyły im race na wiwat. Mimo ulewy ludzie zaczęli wychodzić z domów i w rytm dźwięków klaksonów samochodowych i popularnych gwizdków zbierać się na centralnym placu Boliwara i pobliskich ulicach. Rozentuzjazmowani sympatycy nowego prezydenta tańczyli, skandowali, wymachiwali flagami Kolumbii i śpiewali. Słychać było znaną włoską piosenkę antyfaszystowską „Bella ciao”, najsłynniejszą w regionie pieśń ruchów ludowych „El pueblo unido jamas sera vencido” (napisaną i skomponowaną w Chile za rządów Salvadora Allende), a także hymn Kolumbii.
To będzie nasz kraj
Mimo że nocą ulice centrum Bogoty nie należą do przesadnie bezpiecznych, wczoraj niepewność i poczucie zagrożenia wyparła aura wielkiego, powszechnego święta.
Co oznacza zwycięstwo Gustava Petro? – pytam kilka osób spośród tysięcy, które zebrały się na placu Boliwara świętować zwycięstwo.
To będzie wreszcie nasz kraj. Już nas nie będą mogli unieważnić. Nas, czyli kogo? Ludu. Ludzi Afro. Kobiet. Tych, co nie należą do elity. Byliśmy nikim, a dzięki Petro wygraliśmy.
Oto słowa, nadzieje, marzenia, tych, którzy oddali głos na człowieka będącego płachtą na byka dla establishmentu, klas wyższych i średnich Kolumbii.