Zapaść Sri Lanki może być uniwersalną przestrogą, by obywatele nie dawali się zwodzić niekompetentnym politykom. Dla Lankijczyków jest sporo za późno, zmagają się z nawałą trudności, ale reszta świata dostaje dość materiału poglądowego, by wnioski dla siebie wyciągnąć z serii błędów popełnionych przez polityczną dynastię Rajapaksów, umocnioną zwycięstwem w wojnie domowej, powojennym triumfalizmem i nacjonalizmem syngaleskiej większości. Rządzili przez większość dwóch ostatnich dekad, czwórka braci zajmowała kluczowe stanowiska, w tym głowy państwa i szefa rządu, wspierali ich dalsi krewni, m.in. siostrzeńcy.
Czytaj też: Sri Lanka, wyspa tonąca. To największy jej kryzys w historii
Rajapaksa odchodzi, problemy zostają
Choć w ostatnich latach rodzina starała się m.in. majstrowaniem przy konstytucji zapewnić sobie bezkarność, to teraz musiała ratować się ucieczką. Prezydent Gotabaya Rajapaksa, od miesięcy wzywany przez masowo protestujących obywateli do ustąpienia, odleciał najpierw samolotem wojskowym na Malediwy, a później, na pokładzie pasażerskiego samolotu saudyjskich linii, do Singapuru i stamtąd przysłał maila z rezygnacją.
Jego odejście, przyjęte na ulicach z poczuciem ulgi i radości, nie eliminuje jednak żadnego z głównych problemów. Nie rozjaśnia też przyszłości. Na mocy konstytucji do chwili wyłonienia nowej głowy państwa w głosowaniu parlamentarnym, co nastąpić ma 20 lipca, stery egzekutywy przejął niepopularny premier (jego dom podczas protestów podpalono), obwiniany o cementowanie władzy klanu, który Sri Lankę traktował jak rodzinną firmę.
Protest jak na Majdanie
Krach nie był zaskoczeniem, wróżono go od kilku lat, alarmy już z zeszłego lata były poważne. Państwo wydawało znacznie ponad możliwości, także na wielkie projekty budowlane, finansowane z zagranicznych pożyczek, zaciąganych tym chętniej, im bardziej spowalniał wzrost gospodarczy. Na to nałożyła się pandemia, turyści, dotąd zapewniający ważną część dochodów wyspy, przestali przywozić euro, dolary, funty, ruble czy juany. Władza spróbowała chronić kurczące się rezerwy walutowe, m.in. decydując się na pozornie genialny ruch polegający na przestawieniu się na wymagające mniejszych nakładów rolnictwo ekologiczne. Zakazano importu nawozów i środków ochrony roślin, ale przymusowe przejście na ekstensywne uprawy bez żadnego przygotowania doprowadziło do łatwego do przewidzenia i szybkiego załamania plonów.
A gdy otworzyło się pandemiczne okienko dla turystyki, przyszła wojna w Ukrainie. Zabrakło turystów z Europy Wschodniej, zwłaszcza z Rosji, w górę poszły ceny żywności i paliw. Państwa nie było stać na obsługę długu, import ropy i leków. Gospodarcza ruina objawiła się wielodniowymi kolejkami przed stacjami benzynowymi, zmianą codziennej diety, w tym ograniczeniem liczby posiłków, zamkniętymi szkołami, przerwami w dostawach prądu i dramatami rodzin próbujących zapewnić opiekę medyczną ciężko chorym bliskim.
W okolicznościach takiej zapaści ruch protestu jest rzeczą naturalną. Świat obiegły zdjęcia jak z Ukrainy epoki Majdanu, tu też ścierano się – momentami brutalnie – z policją i tu też tłumy weszły do budynków rządowych, w tym pałacu prezydenckiego. Obywatele robili to, co kiedyś Ukraińcy w rezydencji prącego do autokracji Wiktora Janukowycza. Wylegiwali się w łóżku prezydenta (z baldachimem), myszkowali po szafkach w kuchni, zwiedzali galerie na korytarzach, spacerowali po ogrodach, pływali w basenie i pstrykali zdjęcia na pamiątkę. Niektóre budynki ucierpiały, ale w pałacu prezydenckim protestujący po sobie posprzątali, pozbierali śmieci, zajęli się podlewaniem roślin i zwrócili policji znalezioną na miejscu gotówkę.
Czytaj też: Sri Lanka pogrążona w żałobie
Trudno przejść z ulicy do polityki
Kłopot w tym, że podobne oddolne ruchy nieźle nadają się do przewracania dotychczasowego porządku i niestety często właśnie na tym kończą się ich największe sukcesy. Na Sri Lance było też tak jak niedawno w Hongkongu: czuwanie przy świecach zamieniło się w wielotysięczne, samorzutne demonstracje. Na ulicach obywatele mogli dać upust emocjom, wykrzyczeć gniew, rzucić kamieniem w policjanta, odzyskać jakąś cząstkę utraconej nędzą godności. Liderzy ruchu skupili się na tym, by nie doprowadził do anarchii, by nie można było manifestacjom przypisać niebezpiecznego charakteru, by akty wandalizmu i przemocy nie przyćmiły celów protestów. Lankijczycy próbowali oporu już wcześniej, jednak np. w czasie pandemii rząd tłumił sprzeciw pod pretekstem zachowywania restrykcji sanitarnych.
W Hongkongu – tam kluczowe było brutalne zdecydowanie chińskiej partii komunistycznej – nie udało się jednak przejście z ulicy do polityki, zresztą rzadko do tego dochodzi. Nie można tego zrobić – i to sytuacja Sri Lanki – bez struktur, ludzi, planu i funduszy, więc wyjściem ma być rząd jedności, formować go będą partie opozycji, osłabionej wieloletnim nękaniem ze strony Rajapaksów. Kto by pustki po nich nie wypełnił, stanie przed wyzwaniami w kraju i tymi serwowanymi przez niestabilną sytuację międzynarodową, rozedrganą rywalizacją mocarstw, drożyzną i przepowiedniami globalnej recesji. Byłoby łatwiej stawiać temu wszystkiemu czoła, gdyby dotychczasowa władza zachowywała się uczciwie i odpowiedzialnie.
Czytaj też: Los Hongkongu przesądzony. Chiny przestają się patyczkować