Szef irańskiego programu nuklearnego Mohammad Eslami oświadczył 1 sierpnia, że jego kraj jest już technicznie zdolny do wyprodukowania bomby nuklearnej... ale nie ma zamiaru tego robić. Powtórzył tym samym co do joty deklarację bliskiego doradcy Najwyższego Przywódcy Alego Chameneiego Kamala Charraziego sprzed trzech tygodni. Do kogo te sygnały? Co w zasadzie oznaczają?
Nuklearne negocjacje
Obie te wypowiedzi nabierają sensu, gdy weźmie się pod uwagę stan amerykańsko-irańskich negocjacji w sprawie przywrócenia międzynarodowej umowy nuklearnej (JCPOA) z 2015 r., które trwają z przerwami od kwietnia. A tu opinie są różne. W zeszłym tygodniu brytyjski wywiad informował, że Iran „ostatecznie odrzucił” (chyba już czwarty raz) warunki powrotu do umowy, ale „chętnie będzie kontynuował rozmowy”. Jednocześnie Rafael Grossi, szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (IAEA), przekonuje, że irański program atomowy „galopuje do przodu”, nie zważając na toczące się rozmowy.
Jednym z głównych powodów, dlaczego negocjacje tak się ciągną, jest niewygodna politycznie perspektywa przyznania się do porażki w wypadku ich zakończenia. I to po obu stornach stołu.
Vali Nasr, wpływowy ekspert ds. Iranu, przekonuje, że w przypadku zerwania rozmów Amerykanie niemal na pewno musieliby wybierać między zaakceptowaniem nuklearnego Iranu a kolejną wojną na Bliskim Wschodzie. Obie te ścieżki miałyby prawdopodobnie fatalne konsekwencje, dlatego administracja Joe Bidena będzie negocjować do upadłego, nawet nie widząc szans na ostateczne porozumienie.