Choć sezon urlopowy na Półwyspie Apenińskim trwa w najlepsze, a za chwilę jego szczyt – 15 sierpnia, Ferragosto, moment kiedy miliony Włochów ruszają wylegiwać się na plażach – o wyznaczonych na 25 września wyborach parlamentarnych nikt tu nie zapomina. Byłoby trudno, skoro kampania w pełni. Nawet w księgarni Feltrinelli, sieciowym molochu na neapolitańskim dworcu kolejowym, podróżnych wita regał z książkami polityków i o politykach. A nad nim kartka z napisem: „25 września wybory. Tu pogłębisz swoją wiedzę”.
Silvio Berlusconi, populista i skazaniec
Sondaże wskazują na pewne zwycięstwo wielkiej prawicowej koalicji. Faszyzujący Bracia Włoscy prowadzą (24 proc.) i zdecydowali się startować razem z ugrupowaniami, z którymi wcześniej rywalizowali o elektorat: Ligą (13 proc.) i Forza Italia (8 proc.). Taki sojusz ma ogromne szanse na stabilną większość – mimo że do niedawna się chwiał. Wydawało się, że Matteo Salvini, szef Ligi i były wicepremier, drugi raz nie zgodzi się na rolę mniejszościowego koalicjanta. Rozsadza go ambicja, chce rządzić sam. Tym razem nie ma na to szans, Bracia Włoscy zaraz podwoją wynik Ligi w sondażach. Koalicja stała więc pod znakiem zapytania. Dopóki Silvio Berlusconi nie wkroczył do akcji.
Zamiast go przedstawiać albo podsumować jego najbardziej spektakularne wyskoki, wystarczy przytoczyć kilka epitetów, którymi z okazji powrotu do pierwszej ligi włoskiej polityki obrzuciła go włoska prasa. „La Repubblica” poświęciła mu kilkanaście stron. Już z okładki krzyczy felieton Claudio Tito o wiele mówiącym tytule „Ojciec populizmu”.