W tym kraju nikt nie jest ponad prawem i nic nie zatrzyma nas przed ściganiem każdego, powtarzam, każdego, kto w kryminalny sposób próbował podważyć wyniki demokratycznych wyborów” – mówił miesiąc temu w Kongresie 70-letni prokurator generalny Merrick Garland. W tym przypadku „każdy” oznaczał oczywiście jedną konkretną osobę: Donalda Trumpa. Jednak Garland nie wymienił nazwiska byłego prezydenta, bo – jak cierpliwie przypomniał – wszystkie śledztwa, które prowadzi departament sprawiedliwości, są niejawne, dopóki podejrzany nie usłyszy aktu oskarżenia.
Słowa prokuratora miały uspokoić wszystkich, którzy przez kilka tygodni – z coraz większym oburzeniem – oglądali w telewizji posiedzenia komisji badającej okoliczności ubiegłorocznego styczniowego ataku na Kapitol. Zeznania byłych podwładnych Trumpa – nawet jego córki Ivanki! – coraz bardziej go obciążają. Na przykład został poinformowany, że w tłumie jego zwolenników, którzy zebrali się pod Białym Domem, niektórzy są uzbrojeni. Mimo tego wezwał ich do marszu na Kapitol, gdzie kongresmeni mieli formalnie zatwierdzić wynik wyborów prezydenckich. „Słabością nigdy nie odzyskamy naszego kraju, musicie pokazać siłę! Zatrzymamy tych, którzy chcą ukraść wybory!” – krzyczał Trump. Kiedy demonstranci wdarli się do Kapitolu, biernie siedział przed telewizorem i długo ignorował prośby podwładnych i znajomych, żeby wezwał swoich zwolenników do opamiętania.
Do dzisiaj 895 osób zostało oskarżonych w związku z atakiem, ale nie ma wśród nich nikogo z administracji Trumpa. Z przecieków wiadomo, że nawet sam prezydent Joe Biden uważa, że dla dobra amerykańskiej demokracji jego poprzednik powinien usłyszeć zarzuty kryminalne. Tak rzekomo powiedział swoim najbliższym doradcom.