Dania owiana jest aurą spokojnej skandynawskiej doskonałości. Od lat plasuje się w czołówce najszczęśliwszych krajów świata. A w tamtejszych księgarniach królują książki o wyważonej i mądrej duńskiej recepcie na szczęście zwanej hygge. Autorka jednego z bestsellerów na ten temat Marie Tourell Søderberg podkreśla, że częścią duńskiej filozofii życiowej są także równość i zaufanie. „Każdy obywatel, niezależnie od płci, pochodzenia społecznego, wyznania czy orientacji seksualnej, powinien mieć takie same prawa” – tłumaczyła niedawno w wywiadzie dla „Zwierciadła”.
Takie słowa utrwalają obraz Danii jako kraju społecznej sprawiedliwości i wcielonej w życie publiczne oraz polityczne empatii oraz poszanowania dla drugiego człowieka.
Podziw wzbudza także duńska urbanistyka, oficjalnie oparta na takim pojmowaniu humanizmu. „Kopenhaga ma przestrzeń, która nie wymaga rozłąki i oddalenia, ale nie zna także ciasnoty. To taki dom, gdzie zaznaje się bliskości bez stłamszenia. I gdzie miejsca jest w sam raz, by poczuć się przytulnie i odrębnie” – pisze o stolicy Danii Paulina Wilk w książce „Pojutrze. O miastach przyszłości”.
Dzielnice z problemami
Trudno to wszystko pogodzić z faktem, że duńska inżynieria społeczna jednocześnie ociera się o niebezpieczną granicę autorytaryzmu, a państwo duńskie właśnie zostało pozwane przez kilkunastu własnych obywateli za rasizm. O co chodzi? Dania zaczęła na dużą skalę realizować projekt walki z problemami społecznymi, które dręczą niektóre imigranckie dzielnice poprzez zmuszanie do wyprowadzania się z tych dzielnic obywateli określanych mianem „niezachodnich”.
Imigranckie dzielnice nawet w oficjalnych duńskich dokumentach oraz statystykach jeszcze niedawno były nazywane „gettami”.