Amnesty International opublikowała raport „Ukraińska taktyka wojskowa stanowi zagrożenie dla ludności cywilnej”. To zresztą raczej poszerzony komunikat, bo liczy zaledwie kilka stron i nie przytacza szczegółów badań. Wywołał oburzenie w Polsce, w Ukrainie i na świecie; został odebrany jako zdrada słusznej sprawy. Okazuje się, że w sytuacji wojennej powszechnie oczekuje się nie prawdy, a propagandy. Prawda zaś, jeśli jest krytyczna wobec strony, z którą się identyfikujemy, traktowana jest jak przejście do obozu wroga lub dezercja. Amnesty International oskarżono o wspieranie putinowskiej propagandy.
Czytaj też: Czy Ukraina przestrzega prawa wojennego
AI: bazy wojskowe w zaludnionych obszarach
Raport stwierdza, że „podczas odpierania rosyjskiej inwazji wojska ukraińskie naraziły ludność cywilną na niebezpieczeństwo, zakładając bazy wojskowe w zaludnionych obszarach mieszkalnych, takich jak szkoły i szpitale, a także obsługując w tych miejscach systemy broni”. Wojenne prawo humanitarne zakazuje takich praktyk. W raporcie zastrzega się, że „te naruszenia w żaden sposób nie usprawiedliwiają bezprawnych ataków wojsk rosyjskich, w wyniku których zginęła i została ranna niezliczona liczba ludności cywilnej”.
Raport powstał na podstawie wyników analiz rosyjskich ataków w obwodach charkowskim, donieckim i mikołajowskim przeprowadzonych między kwietniem a lipcem. „Organizacja przeprowadziła badania na miejscu, wywiady z ocalałymi oraz świadkami i krewnymi ofiar, a także dokonała analizy broni przy wykorzystaniu teledetekcji. W trakcie tych badań badacze natknęli się na dowody, że siły ukraińskie przeprowadzały ataki z zaludnionych obszarów mieszkalnych, jak również stacjonowały w budynkach cywilnych w 19 miastach i wsiach. Crisis Evidence Lab – Laboratorium Amnesty International przeanalizowało zdjęcia satelitarne, aby potwierdzić niektóre z tych incydentów” – informuje AI.
Czytaj też: Potężna Rosja w Ukrainie jest bezsilna. Co krzyżuje plany Putina?
Krytyka raportu: od Zełenskiego po ukraińską szefowa AI
Listę krytyków raportu otwiera prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski: „Raport Amnesty International niestety próbuje objąć amnestią państwo będące terrorystą i przerzucić odpowiedzialność z agresora na ofiarę” – stwierdził. Jego doradca Mychajło Podolak uznał, że AI bierze udział w rosyjskiej kampanii propagandowej i dezinformacyjnej. Podobnie stwierdziła szefowa ukraińskiego oddziału AI Oksana Pokalczuk i w proteście odeszła z organizacji.
Nie mniej żywą krytykę raport wywołał w Polsce, także merytoryczną. OKO.press cytuje opinie ekspertów, które – poza argumentem, że raport nie przytacza dowodów, zawiera tylko wnioski – sprowadzają się do poddania pod wątpliwość znajomości realiów wojskowych i taktycznych przez autorów raportu. A także do stwierdzenia, że na obu stronach konfliktu zbrojnego ciąży obowiązek ochrony cywilów, więc także strona rosyjska powinna badać, czy w danym obiekcie są cywile.
AI podtrzymuje swoje wnioski, przyznaje jednak, że forma raportu nie była najszczęśliwsza. Jednak sednem całego zamieszania jest to, że duża część opinii publicznej uważa za moralną powinność przemilczenie niewygodnych dla Ukrainy faktów – nawet jeśli dotyczą łamania praw człowieka. Podobną sytuację mieliśmy w Polsce, gdy okazało się, że za zgodą polskich władz Amerykanie w tajemnicy więzili bez sądu i torturowali na terenie Polski domniemanych terrorystów islamskich.
Czytaj też: Czy to zmierzch czołgu? Skąd! Jest jak młot i taran
„Musimy pozostać bezstronni”
EWA SIEDLECKA: – Zarzuca się wam, że swoim raportem o naruszaniu prawa humanitarnego przez stronę ukraińską wspieracie putinowską propagandę i działacie na szkodę Ukrainy. Może lepiej było milczeć?
ANNA BŁASZCZAK-BANASIK, szefowa polskiej sekcji Amnesty International: – AI bada przestrzeganie praw człowieka w konfliktach zbrojnych na całym świecie. Zawsze stosujemy te same zasady: neutralności i oparcia na dowodach. Jesteśmy obowiązani do alarmowania o naruszeniach praw człowieka bez względu na to, która strona się ich dopuściła. To jest trudne, bo mamy swoje emocje, a tutaj w Polsce empatyzujemy z Ukraińcami, którzy zostali napadnięci. Polska sekcja AI pomagała np. w ewakuacji działaczy sekcji Ukraińskiej z Kijowa na początku wojny. Ale co do praw człowieka – musimy pozostać bezstronni w naszych raportach. Inaczej przestaniemy być wiarygodni.
A prawa człowieka dotyczą także konfliktów zbrojnych. Wojna jest uregulowana prawem wojennym zwanym też humanitarnym, są działania legalne i nielegalne. Np. zabijanie żołnierzy może być legalne, a celowe zabijanie cywilów – nie. To, że agresor łamie prawo humanitarne, nie zwalnia strony napadniętej z obowiązku jego przestrzegania. Stronie broniącej się nie wszystko wolno. Np. żadnej stronie nie wolno rozlokowywać wojska w obiektach cywilnych, w budynkach takich jak szkoły czy szpitale – nawet gdy stoją puste. A jeśli nie ma możliwości zakwaterowania gdzie indziej – trzeba wcześniej ludność cywilną przymusowo ewakuować.
Kto podjął decyzję, żeby zrobić ten raport? Kto zbierał materiały?
Raport powstał właściwie przy okazji dokumentowania zbrodni wojennych Rosji w Ukrainie. Do Ukrainy zostali wysłani eksperci z zespołu reagowania kryzysowego sekretariatu międzynarodowego AI specjalizujący się w monitorowaniu konfliktów zbrojnych. To niezwykle kompetentni ludzie z całego świata, fachowcy z różnych dziedzin, m.in. wojskowości.
Raport pokazuje problem, który sygnalizowaliśmy już w dwóch poprzednich, dotyczących działań rosyjskich: narażania cywilów przez stronę ukraińską, która stacjonuje żołnierzy w zamieszkałych dzielnicach mieszkaniowych, w szpitalach czy szkołach – mimo że są do tego dostępne alternatywne miejsca. Wtedy te informacje nie wzbudziły sensacji. Zresztą te same uwagi zgłosił Wysoki Komisarz ONZ i Human Rights Watch. Dopiero oddzielna informacja prasowa AI pod tytułem „Ukraińska taktyka wojskowa stanowi zagrożenie dla ludności cywilnej” wywołała oburzenie.
Ten nagłówek to był jeden z błędów w tej sprawie, bo ludzie potraktowali to jako stwierdzenie, że armia ukraińska robi z cywilów „żywe tarcze”. A takich zarzutów nie stawiamy. „Żywe tarcze” to celowe wykorzystywanie ludności cywilnej do osłonięcia się przed atakami, tymczasem tu mieliśmy do czynienia ze stacjonowaniem żołnierzy w miejscach, gdzie byli lub mogli być cywile.
Stwierdzone przez nas nieprawidłowości są dobrze udokumentowane, a ich ujawnienie ma znaczenie dla ochrony praw człowieka. Nasz błąd polegał na niedostatecznym zaznaczeniu w tym raporcie, że skala naruszeń po stronie rosyjskiej i ukraińskiej jest nieporównywalna. Nie podkreśliliśmy wystarczająco dobitnie odpowiedzialności Rosji za wojnę w Ukrainie, choć zaznaczyliśmy, że nieprawidłowości po stronie ukraińskiej w żaden sposób tej odpowiedzialności nie umniejszają. To, że Amnesty potępiła atak Rosji na Ukrainę, jest i tak wyłomem w dotychczasowej praktyce, bo AI nigdy nie ocenia przyczyn konfliktów zbrojnych – zajmujemy się wyłącznie naruszeniami praw człowieka, tak wobec jednej, jak i drugiej strony konfliktu.
Błędem był też brak podkreślenia, że AI od początku dokumentuje zbrodnie wojenne Rosji w Ukrainie, że wydaliśmy kilkaset stron komunikatów o tym, jak Rosja narusza prawo humanitarne, prawo międzynarodowe. Błędnie założyliśmy, że opinii publicznej działalność AI jest dobrze znana.
Czytaj też: Rosja jak ISIS? Kiedy zostanie uznana za państwo terrorystyczne?
Kto podjął decyzję o opublikowaniu komunikatu w tej formie?
Sekretariat międzynarodowy.
Nie było dyskusji o możliwych skutkach medialnych: że raport zostanie odebrany jako wsparcie argumentacji Putina, że Ukraina popełnia zbrodnie wojenne?
Tryb publikacji był taki jak zawsze, a komunikaty z wojny w Ukrainie publikowaliśmy praktycznie z dnia na dzień. Ten był jakby podsumowaniem. Błędem AI było nieskonsultowanie raportu z oddziałami krajowymi – w tym z nami czy sekcją ukraińską. Jedną z naszych rekomendacji na przyszłość jest wprowadzenie takich konsultacji, by uwzględniać lokalne wrażliwość i uwarunkowania dla lepszego sformułowania raportu.
Szefowa ukraińskiej AI Oksana Pokalchuk podała się do dymisji, jako powód podając, że nie mogła się przebić ze swoimi uwagami.
Nie kwestionowała ustaleń raportu, ale formę i tryb ich przyjęcia. Zresztą była pod niezwykle silną presją, dostawała mnóstwo pogróżek, grożono jej śmiercią. Jej oświadczenie było więc także próbą chronienia własnego bezpieczeństwa. Uważam, że jej rezygnacja jest olbrzymią stratą dla ruchu.
Jednym z najczęstszych zarzutów wobec raportu jest to, że krytykujecie stacjonowanie żołnierzy w dzielnicach mieszkalnych i budynkach publicznych, nie biorąc pod uwagę, że wojsko jest tam, gdzie są walki, a Rosjanie atakowali właśnie obiekty cywilne. Jak inaczej Ukraińcy mogliby ich bronić?
Po pierwsze, nasza ocena nie dotyczy całej taktyki wojsk ukraińskich, a tylko tego, co stwierdziliśmy, badając sytuację w 19 miejscowościach. I tu błędem był tytuł komunikatu: że „taktyka” wojskowa Ukrainy zagraża ludności cywilnej. Zarzut, że nie da się inaczej bronić zamieszkałego obszaru, jak rozmieszczając tam wojsko, jest nietrafiony. Te 19 opisanych miejscowości to nie są miejscowości frontowe.
Po drugie, wojsko ukraińskie zajmowało budynki, w pobliżu których znajdowali się ludzie, chociaż miało realną alternatywę stacjonowania z dala od cywilów. Prawo wojenne na takie stacjonowanie zezwala, ale tylko wtedy, gdy nie ma alternatywy. I wymaga wtedy ewakuowania – jeśli trzeba: przymusowo – ludności cywilnej. Ważne jest też to, że prawo wojenne zakazuje atakowania budynków, gdzie są cywile, chyba że używane są do celów wojskowych. Rosjanie mogą więc zbrodnie na ludności cywilnej usprawiedliwiać tym, że w budynku byli żołnierze.
Czy przy tym raporcie byli konsultowani eksperci od taktyki wojskowej?
Tak, w samym zespole byli wojskowi.
Dlaczego opublikowano raport, nie czekając na odniesienie się do niego przez ukraińskie ministerstwo obrony?
Ministerstwo nie odpowiedziało we wskazanym przez AI terminie…
Jakim?
To było kilka dni. Moim zdaniem ten termin był za krótki – to nasz kolejny błąd. Ale w dniu publikacji raportu ministerstwo odpowiedziało nam, że się do niego nie odniesie.
Czy planujecie monitorować traktowanie jeńców i ich ewentualne procesy: czy zachowane jest należycie prawo do obrony?
Monitorujemy. Wiosną wydaliśmy komunikat krytykujący pokazywanie jeńców w ukraińskich mediach i wymuszanie wygłaszania do kamery rozmaitych deklaracji. Z kolei Rosjan krytykowaliśmy za torturowanie jeńców ukraińskich. Monitorujemy też to, co strona rosyjska robi z własnymi obywatelami, którzy publicznie krytykują tę wojnę. Też będzie raport. Monitorujemy wreszcie rosyjską propagandę, wykazując kłamstwa. Np. to, że Rosjanie atakują obiekty cywilne, bo są wykorzystywane na cele wojskowe. W tych przypadkach, gdzie to nieprawda, pokazujemy, że w bombardowanych budynkach nie było ukraińskich żołnierzy.
Po naszym raporcie o używaniu przez wojska rosyjskie zakazanej broni rosyjskie władze zamknęły nasze moskiewskie biuro. Musieliśmy ewakuować naszych pracowników. Wiemy, że strona rosyjska wykorzystuje raporty organizacji międzynarodowych, w tym nasze, do celów propagandowych, ale ten fakt nie może wpływać na decyzję, że będziemy milczeć na temat naruszeń. Sprzeniewierzylibyśmy się naszej misji.
Tego właśnie wielu krytyków raportu chyba oczekiwało – dla dobra słusznej ukraińskiej sprawy.
Ja rozumiem te emocje i nawet częściowo je podzielam. Ale kiedy słyszę od ludzi, że w tej wojnie nie można być bezstronnym – to nie mogę się z tym zgodzić. Nie możemy być obojętni na tragedię Ukraińców, ale w monitorowaniu konfliktu zbrojnego obowiązuje nas zasada neutralności i trzymania się dowodów. Wierzę, że to niezbędne dla ochrony praw człowieka.
Czytaj także: Latające ryby i młot na rosyjski sprzęt. Ukraina potrzebuje samolotów