„Elżbieta II, która zmarła 8 września w wieku 96 lat, prowadziła życie złożone z przywilejów i poświęcenia. Nawet ci, którzy mieli negatywny stosunek do tego pierwszego zjawiska, uznawali wartość drugiego” – tak zaczyna się wydany wczoraj specjalny dodatek amerykańskiego „New Yorkera”. Według autorki tekstu Rebeki Mead Elżbieta II dobrowolnie zżyła się z instytucją, której przewodziła.
Królowa, pisze dalej, odebrała sobie jakiegokolwiek prawa do samostanowienia poza tym, które egzekwowała dla własnego narodu. I choć przez 70 lat na tronie przeżyła niejeden skandal z udziałem członków jej rodziny, sama nie budziła oburzenia. Nie zawsze miała dobrą prasę, ale obdarzano ją szacunkiem. „New Yorker” wylicza przypadki, gdy nawet najbardziej zawzięci krytycy idei dziedzicznej monarchii w XXI w. w przypadku Elżbiety II zachowywali powściągliwość. Choćby Jeremy Corbyn, antyrojalista i marksista, jako lider Partii Pracy zdobył się jedynie na deklarację, że monarchia „wymaga usprawnień”.
Monarchini zżyta z narodem
Wiele o tym, jak Elżbieta II była postrzegana, mówi sama oprawa medialnych pożegnań. Specjalne wydanie przygotował m.in. amerykański magazyn „Time”. Na okładce ze srebrną obwolutą widnieje zdjęcie z wymownym podpisem „The Queen” – bo Elżbieta zrosła się ze swoją funkcją. Magazyn pisze zwłaszcza o jej znaczeniu dla polityki i układu sił w świecie, który nawet w jednym calu nie przypomina tego, w którym się urodziła i zaczęła panowanie. Jako monarchini odwiedziła ponad setkę krajów, rządziła imperium, które na jej oczach przekształcało się z kolonialnej potęgi w luźny związek demokratyzujących się państw.
Była symbolem stałości, „niemal ponadczasowa”, zżyta z własnym narodem. „Time” wylicza przypadki, gdy wydarzenia w życiu Brytyjczyków stawały się wydarzeniami w jej życiu, a nie odwrotnie. Jej „najhuczniejsza impreza”, czyli celebrowanie z rodakami kapitulacji Niemiec 8 maja 1945 r. Praca mechanika w czasie wojny. I jedno z ostatnich przemówień do poddanych we Wspólnocie Narodów w Boże Narodzenie 2016 r. – namawiała ich wówczas do „czerpania inspiracji ze zwykłych ludzi robiących niezwykle rzeczy”. Elżbieta II, konkluduje „Time”, była kimś odległym i obcym, a jednak bliskim.
O „szczególnej relacji” królowej z Francją pisze z kolei w „Le Monde” Philippe Bernard, przypominając, że mówiła biegle po francusku i tym językiem często porozumiewała się z francuskimi przywódcami wizytującymi Wyspy. Bardzo dobre stosunki zdawały się łączyć ją z Emmanuelem Macronem, z którym dzieliła pasję do jazdy konnej. Macron, zauważa Bernard, wspomniał o tym w wiadomości kondolencyjnej, nazywając Elżbietę „wielką przyjaciółką Francji”.
„Le Monde” przytacza też wspomnienia z podróży monarchini na kontynent; np. w 2004 r. pociągiem Eurostar przyjechała do Paryża celebrować setną rocznicę zawarcia Entente Cordiale, porozumienia między Francją a Wielką Brytanią.
Czytaj też: Opowieść o złych i dobrych royalsach
Elżbieta II. Publiczna i prywatna
Jeden z najciekawszych życiorysów za oceanem opublikował portal Vox, który skupił się na jej „nadludzkiej zdolności nieujawniania absolutnie niczego o sobie”. Elżbieta II tak mocno strzegła prywatności, że wielu wątpiło, czy w ogóle ją ma. Vox podkreśla, że praktycznie stworzyła brytyjskie soft power. Łagodziła kontrowersje, które otaczały rodzinę królewską i monarchię. Portal zauważa też, że jeśli pod adresem pałacu Buckingham padała jakakolwiek krytyka, nie dotyczyła jej jako osoby, tylko instytucji, którą ucieleśniała. Co jednocześnie było jej triumfem i porażką. Bo między monarchią a Elżbietą II można było postawić znak równości. Upadki tronu były więc też, w pewnym sensie, upadkami jej samej.
Media, m.in. głosem premiera Australii Anthony′ego Albanese′a, wspominały także Elżbietę II jako stały element codziennego życia milionów osób. Emma Nelson z magazynu „Monocle” wyliczała, jak to określiła, „drobne szczegóły pejzażu” przypominające o monarchini w kraju i za granicą. Transport publiczny z poświęconymi jej liniami Jubilee i Elisabeth, jej wizerunek na znaczkach i banknotach, plakaty reklamujące wystawę jej portretów. Oczywiście część tych artefaktów zacznie znikać w miarę przejmowania władzy przez Karola III. Mimo to królowa, podsumuje Nelson, „była Brytanią, a Brytania była nią”.
Śmierć Elżbiety II zamyka erę przywódców, którzy byli tożsami ze swoimi państwami. Powszechnie rozpoznawalna i szanowana, nie straciła popularności nawet w obliczu gigantycznych skandali, jak pedofilska afera wokół księcia Andrzeja czy sprawa ludobójstw w Kenii, które zatopiłyby pewnie każdego polityka. Na niej nie odcisnęły piętna. Przynajmniej publicznie.
Jaka była prywatnie, do końca się nie dowiemy. Większości ludzi niespecjalnie to tak naprawdę interesowało. Patrzyli na nią jak na drzewo mijane codziennie w drodze do pracy czy szkoły. Mało ekscytujące, groźne w burzliwych chwilach, ale w lecie dające ochłodę i oparcie. Elżbieta II przez 70 lat była symbolem, ale też sobą, zacierała granice między tymi dwiema sferami. I tak zostanie zapamiętana.
Czytaj też: Kim jest następca brytyjskiego tronu?