Liczenie głosów po niedzielnych wyborach trwało aż trzy dni – po sprawdzeniu kart z 98 proc. okręgów wyniki wydają się pewne. Szeroka prawicowa koalicja, w skład której wchodzą Szwedzcy Demokraci, liberałowie, chadecy i Umiarkowana Partia Konserwatywna, pokonali centrolewicę. Wezmą 175 mandatów w 349-osobowym parlamencie, blok progresywny zdobył jeden mniej. Premierka Magdalena Andersson uznała już nawet swoją porażkę. I choć triumf populistycznej prawicy Europa przyjęła z zaskoczeniem, to tak naprawdę zanosiło się na to od dłuższego czasu.
Jak wypłynęli Szwedzcy Demokraci
W 2015 r. reporterzy brytyjskiego „Guardiana” przygotowywali materiał o ekspansji szwedzkiej skrajnej prawicy. Uczestniczyli m.in. w dorocznym zjeździe młodzieżówki Szwedzkich Demokratów (SD), ugrupowania wówczas dalekiego od przejęcia władzy w kraju, ale już budzącego zainteresowanie na kontynencie. SD bazowało na sprzeciwie wobec szwedzkiej polityki asymilacyjnej. W pamiętnym annus horribilis Europy, kiedy przez Morze Śródziemne przeprawiały się setki tysięcy migrantów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, Szwecja wyrobiła sobie markę „humanitarnego supermocarstwa”, jak nazwała to brytyjska gazeta. Rząd w Sztokholmie przyznał prawo do azylu 162 tys. osób, a Szwedzi z dumą prezentowali się jako kraj, który jest odporny na populizm i podaje cierpiącym pomocną dłoń.
W materiale „Guardiana” od członków SD można było usłyszeć wiele wypowiedzi typowych dla skrajnej prawicy. Na przykład że nie wolno wpuszczać do kraju obcych kulturowo muzułmanów czy hindusów, bo rozmyją szwedzką tożsamość narodową.