Takiego początku kadencji nie życzy się w polityce nawet wrogom, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. W trzecim dniu premierostwa Liz Truss zmarła królowa Elżbieta II. Ledwo zdążyła wprowadzić się na 10 Downing Street, a już musiała wygłaszać przemówienie o wielkiej stracie dla Brytyjczyków. Czekało ją też od razu duże wyzwanie dyplomatyczne, bo do Londynu zjechali przywódcy i funkcjonariusze publiczni z najważniejszymi na czele. Joe Bidena czy Ursuli von der Leyen Truss pewnie nie chciała spotkać z marszu. Zwłaszcza że zarówno wobec Brukseli, jak i Waszyngtonu plany ma raczej alienacyjne. Musiała robić dobrą minę do złej gry.
Liz Truss, czyli Thatcheryzm 2.0
Na te kwestie nie miała wpływu, więc można jej okazać zrozumienie – ale resztę problemów sprowadziła na siebie sama, błyskawicznie uruchamiając plan reform gospodarczych, który wywołał drastyczny spadek wartości funta, wymusił interwencję Banku Anglii, oburzył komentatorów i podkopał jej i tak nie najsilniejszą pozycję we własnym ugrupowaniu. A to wszystko w miesiąc po wygranej w wyborach w Partii Konserwatywnej.
Ale po kolei. Po stanowisko Liz Truss szła z programem, który najprościej wyraża hasło „Thatcheryzm 2.0”. Cięcia wydatków publicznych, ulgi podatkowe dla najbogatszych, dość dyskusji na temat redystrybucji, która zdaniem Truss niesłusznie zdominowała debatę publiczną przez ostatnie dwie dekady.