Jeszcze tydzień temu zanosiło się na sensację, bo wyżej od Liz Truss po pierwszych głosowaniach parlamentarzystów Partii Konserwatywnej była mało znana sekretarz stanu ds. handlu Penny Mordaunt. Minister spraw zagranicznych traciła do niej ok. 20 głosów. Bo choć Mordaunt nie brakowało doświadczenia (była członkinią szerokiego gabinetu Davida Camerona 12 lat temu), to rozpoznawalności – już tak.
Truss to odwrotny przypadek. W Westminsterze zasiada od 2010 r., pierwszą posadę rządową przyjęła siedem lat później, ale dopiero na czele dyplomacji od 2021 r. ma realny wpływ na politykę gabinetu. Bryluje w mediach, nie zawsze fortunnie. Dziennikarze wypominali jej naiwność i błędy w rozmowie z Siergiejem Ławrowem, wyskoczyła też przed szereg, namawiając brytyjskich ochotników do wyjazdu na front w Ukrainie. Zwłaszcza wokół tej drugiej wypowiedzi wybuchło sporo kontrowersji, bo udział żołnierzy z Wysp w wojnach toczonych przez inne państwa jest, przynajmniej teoretycznie, zabroniony.
Czytaj też: Karol, Rwanda i Miś Paddington. Spór monarchii z rządem?
Liz Truss czy Rishi Sunak
Ale o Truss było głośno i stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy rządu Borisa Johnsona, w dodatku nie dźwigała balastu jego skandali z czasów pandemii.