Zabili go, bo uciekł
Aranżowane zabójstwa. Tak indyjska policja walczy z przestępcami
Był upalny lipiec 2020 r., a Vikas Dubey czuł już, że źle skończy. Tydzień wcześniej jego ochroniarze zabili ośmiu policjantów, którzy przyjechali pod dom w wiosce Bikru w północnych Indiach, by go aresztować pod zarzutem usiłowania morderstwa. Po krwawej strzelaninie zdołał uciec, a policja w odwecie rozjechała jego rezydencję buldożerami. Kilka dni później zatrzymała go, gdy przyszedł do świątyni.
Uzbierało mu się od 1990 r. łącznie 60 zarzutów, wśród najcięższych były te o udział w zabójstwie ministra stanu, rektora uczelni, szefa telewizji kablowej. Większość uszła mu płazem, a nawet gdy siedział w więzieniu, nie przestawał zarządzać nielegalnymi biznesami i zlecać kolejnych zabójstw. Ochronę zapewniali mu politycy w mieście Kanpur i całym stanie Uttar Pradesz.
W końcu jednak szczęście opuściło Dubeya i gdy policja transportowała go do aresztu, doszło do kolejnej strzelaniny. Tym razem to gangster zginął na miejscu.
Według policji było tak: wóz, którym jechali z podejrzanym, przechylił się na wybojach, a Dubey skorzystał z okazji, wyciągnął broń z kabury eskortującego go policjanta i zaczął strzelać. Inni mundurowi musieli się bronić, zginął od strzału. I choć kryminalny życiorys ofiary pozwala sobie wyobrażać tak sensacyjny scenariusz, to nikt w Indiach w tę wersję nie uwierzył.
Poprawić statystyki
Podobne legendy fabrykowane są rutynowo, gdy od policyjnych strzałów giną ludzie podejrzani o przestępstwa, rzekomi terroryści, niewygodni świadkowie, polityczni adwersarze oraz Bogu ducha winni rolnicy, sklepikarze czy studenci, którym przyklejono łatkę bojówkarzy albo zamachowców. Bo trzeba było poprawić statystyki zwalczania przestępczości, zyskać wyniki do promocji i odznaczeń, spełnić życzenie lokalnego watażki albo udowodnić, że policja zwalcza uzbrojonych islamistów.