Czy Niemcy przechylą szalę? Spełniając obietnice zawarte w umowie koalicyjnej sprzed roku, minister zdrowia Karl Lauterbach (SPD) ogłosił plan legalizacji marihuany. Dla osób pełnoletnich dozwolony byłby zakup w licencjonowanych punktach i posiadanie do 30 g marihuany w celach rekreacyjnych. Można byłoby też hodować ją na własny użytek, do trzech roślin na osobę. Zakazana byłaby wszelka reklama i promocja, a opakowania miałyby charakter neutralny, osoby, które skończyły 18 lat, mogłyby nabywać jedynie produkt o mniejszej zawartości THC (tetrahydrokannabinolu, głównej substancji psychoaktywnej zawartej w konopiach), można by go też spożywać/zażywać publicznie, w lokalach, na wzór holenderskich coffee shopów. Z tym że niemiecka liberalizacja szłaby znacznie dalej niż rozwiązania w Holandii z połowy lat 70. Marihuana rekreacyjna legalna jest jak na razie tylko na Malcie, a poza Europą w Kanadzie i Urugwaju, a także w 19 stanach USA. Natomiast w coraz liczniejszych krajach, ale nie w Polsce, odstąpiono od karania za posiadanie małej ilości zioła. Aby mogło trafić pod strzechy, niemiecki plan przewiduje na prowincji sprzedaż w niektórych aptekach (tu pierwsze reakcje aptekarzy były dosyć sceptyczne).
Minister Lauterbach zapewnia, że nie chodzi o promocję konsumpcji marihuany, a o ucywilizowanie rynku. Około 4 mln Niemców próbowało marihuany przynajmniej raz w ciągu ostatnich 12 miesięcy, tłumaczy minister, konsumpcja stale rośnie, a „model prohibicyjny wyraźnie nie działa”. Jego zdaniem regulacja rynku znacznie ograniczyłaby podziemie i w istocie utrudniła pokątną dostępność. A jeśli przygotowane prawodawstwo niemieckie w tej dziedzinie przeszłoby unijne testy, według Lauterbacha mogłoby się stać rozwiązaniem modelowym dla Europy. A mówi się, że Berlin od dawna nie wniósł do niej niczego nowego.