Decyzja zapadła w środę o godz. 11 polskiego czasu. Sąd Najwyższy jednogłośnie orzekł, że szkocki parlament, a więc jedna z gałęzi zdecentralizowanych władz utworzonych w wyniku reform, tzw. Devolution wprowadzonych przez pierwszy rząd Tony’ego Blaira, nie może sam rozpisać referendum w sprawie niepodległości kraju. Zgodę na to muszą wyrazić władze centralne, czyli parlament brytyjski obradujący w Londynie. To od lat gorący spor, bo powstała w 1998 r. szkocka legislatura rościła sobie prawa do decydowania o własnej przyszłości, co z kolei podważali zwłaszcza angielscy posłowie w Izbie Gmin. Jednym z argumentów przeciwko przyznaniu Pałacowi Holyrood (siedziba parlamentu Szkocji) tego prawa była tzw. West Lothian Question, czyli gigantyczna luka w podziale administracyjnym Wielkiej Brytanii.
Dyskryminowani Anglicy
Rząd Partii Pracy, decentralizując władzę w drugiej połowie lat 90., przekazał szereg kompetencji i utworzył nowe instytucje w Walii, Szkocji i Irlandii Północnej, ale podobny proces nigdy nie został przeprowadzony względem Anglii, największego i najbogatszego kraju wchodzącego w skład Królestwa. Angielscy politycy stali się w pewnym sensie ofiarami kompetencyjnej dyskryminacji, bo gdy ich koledzy i koleżanki z pozostałych krajów członkowskich mogą w Westminsterze głosować nad ustawami dotyczącymi Anglii i Anglików, oni sami mają w najlepszym razie ograniczony wpływ na los Irlandczyków z północy, Walijczyków i Szkotów.
Wszystko rozbija się bowiem o to, że nie istnieje osobna legislatura dla angielskich spraw. Spór odżywał przy każdej debacie o przyszłości Brytanii i ewentualnej reformie konstytucyjnej –