Świat

Szkocja dalej od niepodległości. Ważny wyrok brytyjskiego Sądu Najwyższego

Sąd Najwyższy na Wyspach orzekł, że drugi plebiscyt w sprawie niepodległości Szkocji może odbyć się tylko za zgodą brytyjskiego rządu. Sąd Najwyższy na Wyspach orzekł, że drugi plebiscyt w sprawie niepodległości Szkocji może odbyć się tylko za zgodą brytyjskiego rządu. Alberto Pezzali / Associated Press / East News
Sąd Najwyższy na Wyspach orzekł, że drugi plebiscyt w sprawie niepodległości Szkocji może się odbyć tylko pod warunkiem, że zgodzi się na to rząd w Westminsterze. Tymczasem rośnie liczba niezadowolonych z brexitu i kierunku, w którym zmierza Wielka Brytania.

Decyzja zapadła w środę o godz. 11 polskiego czasu. Sąd Najwyższy jednogłośnie orzekł, że szkocki parlament, a więc jedna z gałęzi zdecentralizowanych władz utworzonych w wyniku reform, tzw. Devolution wprowadzonych przez pierwszy rząd Tony’ego Blaira, nie może sam rozpisać referendum w sprawie niepodległości kraju. Zgodę na to muszą wyrazić władze centralne, czyli parlament brytyjski obradujący w Londynie. To od lat gorący spor, bo powstała w 1998 r. szkocka legislatura rościła sobie prawa do decydowania o własnej przyszłości, co z kolei podważali zwłaszcza angielscy posłowie w Izbie Gmin. Jednym z argumentów przeciwko przyznaniu Pałacowi Holyrood (siedziba parlamentu Szkocji) tego prawa była tzw. West Lothian Question, czyli gigantyczna luka w podziale administracyjnym Wielkiej Brytanii.

Dyskryminowani Anglicy

Rząd Partii Pracy, decentralizując władzę w drugiej połowie lat 90., przekazał szereg kompetencji i utworzył nowe instytucje w Walii, Szkocji i Irlandii Północnej, ale podobny proces nigdy nie został przeprowadzony względem Anglii, największego i najbogatszego kraju wchodzącego w skład Królestwa. Angielscy politycy stali się w pewnym sensie ofiarami kompetencyjnej dyskryminacji, bo gdy ich koledzy i koleżanki z pozostałych krajów członkowskich mogą w Westminsterze głosować nad ustawami dotyczącymi Anglii i Anglików, oni sami mają w najlepszym razie ograniczony wpływ na los Irlandczyków z północy, Walijczyków i Szkotów.

Wszystko rozbija się bowiem o to, że nie istnieje osobna legislatura dla angielskich spraw. Spór odżywał przy każdej debacie o przyszłości Brytanii i ewentualnej reformie konstytucyjnej – na Wyspach ustawa zasadnicza nie jest jednym skodyfikowanym dokumentem, tylko zbiorem ustaw, praw i decyzji sądowych. Próbowano go rozstrzygnąć zawsze wzdłuż jednej osi: analizowano, czy problem dotyczy całego Zjednoczonego Królestwa, czy tylko jednego z jego krajów członkowskich.

Szkocka niepodległość

Sąd Najwyższy zdecydował, że szkocka niepodległość to nie tylko sprawa Szkotów. Prawnej przejrzystości w tej kwestii szukała sama pierwsza minister Szkocji i szefowa Szkockiej Partii Narodowej Nicola Sturgeon, która od lat uchodzi za czołową adwokatkę niepodległości. Nie w sposób radykalny – nie proponuje np. zerwania z monarchią i ustanowienia republiki – ale regularnie podnosi ten temat. To ona chciała doprowadzić do drugiego referendum, a nastroje zdają się temu sprzyjać. W sierpniu opublikowano wyniki British Social Attitudes Survey, ubiegłorocznego badania odpowiadającego polskiej Diagnozie Społecznej. Po raz pierwszy w historii projektu poparcie dla szkockiej niepodległości okazało się większościowe – wyniosło 52 proc.

Jeszcze bardziej niepokojące dla Londynu są wyniki mniejszego, ale równie ważnego badania Scottish Social Attitudes (SSA) – aż dwie trzecie Szkotów uważa, że parlament w Holyrood działa w najlepszym interesie ich kraju, a tylko 22 proc. wyraża taką opinię o Westminsterze. 75 proc. jest zdania, że to lokalna legislatura powinna mieć decydujący wpływ na losy Szkocji, tylko 14 proc. chce, żeby większy wpływ miał Londyn.

Im dalej w las, tym gorzej dla Anglików. I tak nieprzychylne tendencje pogorszyło jeszcze rekordowo krótkie premierostwo Liz Truss. Kwestie gospodarcze były i nadal są jądrem sporu o szkocką niepodległość. Podobnie jak w innych europejskich debatach o secesji – np. w sporze Katalonii z Hiszpanią – kraj chcący się odłączyć uważa, że finansowo na unii bardziej traci, niż zyskuje. I coraz więcej Szkotów zgadza się z tym twierdzeniem. Według sondażu Ipsos z początku listopada aż 43 proc. z nich uważa, że Szkocja po uzyskaniu niepodległości byłaby w lepszej sytuacji, niż gdyby pozostała w unii. Przeciwnego zdania jest tyle samo osób, 4 proc. respondentów było niezdecydowanych.

Niezadowolenie z kolejnych rządów w Westminsterze odbija się echem na całych Wyspach, nie tylko na północy. To samo badanie wskazało, że zaledwie 51 proc. Brytyjczyków spodziewa się przetrwania Królestwa w jego obecnym kształcie w perspektywie najbliższych pięciu lat.

Czytaj też: Brexit oczami Szkotów

Bez zgody Westminsteru ani rusz

Mimo wszystko na razie głosowanie w sprawie niepodległości, jeśli w ogóle do niego dojdzie, będzie trzeba wykuć w bolesnych negocjacjach. Odczytując uzasadnienie środowego wyroku, sędzia lord Robert Reed argumentował, że Holyrood musi uzyskać zgodę Westminsteru, bo konsekwencje referendum obejmą obie gałęzie brytyjskiej władzy. Esencją sporu jest legitymizacja rządu. Reed i pozostali sędziowie Sądu Najwyższego uznali, że gdyby Szkocja uzyskała niepodległość, oznaczałoby to zmianę nie tylko prawną czy instytucjonalną, ale i praktyczną, a nawet polityczną. Zmieniłoby się postrzeganie przez obywateli parlamentu i gabinetu w Londynie. W zależności od wyniku „wzmocniłoby lub osłabiłoby demokratyczną legitymizację unii”, a biorąc od uwagę, że brytyjska kultura jest, jak pisze Reed, „oparta na demokracji”, głos w tej sprawie muszą zabrać wszyscy. Zgodnie z zasadą demokracji reprezentatywnej oznacza to konieczność wypracowania kompromisu pomiędzy Holyrood a Westminsterem.

Nicola Sturgeon natychmiast spróbowała przekuć tę porażkę w sukces. Napisała na Twitterze, że sama konieczność proszenia o zgodę brytyjskiego rządu świadczy o tym, że Szkocja potrzebuje niepodległości – w sprawach tak fundamentalnych Szkoci powinni móc sami o sobie decydować. Szybko odpowiedział jej Alister Jack, sekretarz ds. Szkocji w brytyjskim rządzie. Wezwał pierwszą minister do zepchnięcia kwestii niepodległościowych na dalszy plan i zajęcia się tematami bardziej palącymi, jak bezpieczeństwo energetyczne i kryzys gospodarczy. Ale badania nie kłamią. Szkoci coraz poważniej myślą o niepodległości, niezależnie od tego, czy wypowiada się na ten temat Nicola Sturgeon, brytyjski Sąd Najwyższy, czy nie robi tego aktualnie nikt.

Czytaj też: Trudne Porozumienie Wielkopiątkowe

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną