Chińczycy mają dość: takich manifestacji nie było od dekad. Xi ma się czego bać?
Niezadowolenie artykułowano w kilkudziesięciu największych miastach i na uniwersytetach. Impulsem był m.in. pożar na 15. piętrze bloku mieszkalnego w Urumczi, do którego przez pandemiczne ograniczenia nie mogła dotrzeć straż pożarna. Protestujący upamiętniają dziesięć ofiar śmiertelnych, w tym trójkę dzieci. Podczas czuwania i w czasie demonstracji rzucają też wyzwanie partii i jej szefowi Xi Jinpingowi – domagają się wolności, wznoszą demokratyczne hasła i wzywają komunistów do odejścia.
ChRL jest zaskoczona
Partia chyba jest zaskoczona. Z rachub wychodzi, że prawdopodobieństwo wybuchu niepokojów na dużą skalę w Chinach nie jest znaczne, uczestnicy protestów muszą się bowiem liczyć z konsekwencjami udziału w zebraniach pachnących buntem – w ChRL płaci się za to cenę wysoką lub najwyższą. Aresztowania już trwają. Będzie więc sporym zdziwieniem, jeśli pamiętliwi i brutalni komuniści puszczą herezje płazem, nie zduszą prób wystąpień w zarodku albo pozwolą, by dochodziło do nich nadal, zwłaszcza podczas kolejnych weekendów. Światu udzielają się emocje, bo wiadomo, że takie sytuacje są dla autokracji kłopotliwe.
Protesty mają już własną estetykę, na czele z białymi kartkami, symbolem porozumienia bez słów obywateli, którzy świetnie wiedzą, jakie hasła i postulaty można by na nich napisać. Są piosenki, w tym „Międzynarodówka” i hymn państwowy. A „Marsz ochotników” to kawałek skoczny i w intencji rewolucyjny. Zaczyna się od słów: „Powstańcie, którzy nie zgadzacie się być niewolnikami”, a dalej pada diagnoza: „chiński naród jest w największym niebezpieczeństwie”, chwilę później pojawia się doping: „z ucisku wychodzi nasz ostatni krzyk”.