Andrzej Poczobut, więziony przez reżim dziennikarz „Gazety Wyborczej”, działacz niezależnego Związku Polaków na Białorusi, człowiek dzielny i niezłomny, został niedawno przewieziony z podłego i strasznego mińskiego więzienia Żodzino do aresztu w Grodnie. Dla obeznanych z białoruskim systemem i bliskich Poczobuta był to widomy sygnał, że szykuje się proces. Zwłaszcza że dziennikarzowi zezwolono już na zapoznanie się z oskarżeniami i aktami śledztwa. Figurują tam wymyślone przez prokuraturę zarzuty o „rozpalanie nienawiści na tle przynależności narodowej i podżeganie do konfliktów narodowych” oraz o „gloryfikację antysowieckich band działających w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i po niej”. Czyli „rehabilitowanie nazizmu”. Dziennikarz jest więziony od ponad 600 dni. Grozi mu od pięciu do 12 lat kolonii karnej.
Czytaj też: Białoruś. Ostatni europejski kraj z karą śmierci
Poczobut nie zgiął karku przed Łukaszenką
Latem tego roku listę win rozszerzono o zarzut działania na szkodę białoruskiego państwa i bezpieczeństwa, czyli wzywanie do objęcia Mińska sankcjami za udział w wojnie Rosji przeciw Ukrainie, udostępnienie terytorium rosyjskim wojskom i ułatwienie im w ten sposób ataków na Kijów. Wszystkie zarzuty i stosowne paragrafy grożą jeszcze ostrzejszym wyrokiem wieloletniego pozbawienia wolności i osadzenia w łagrze.
Poczobut, namawiany do zgięcia karku i błagania o litość, odrzucił propozycję wystosowania takiej prośby do Aleksandra Łukaszenki.