Biała kartka dla Xi
Biała kartka dla Xi. Chińskie protesty są jak rysa na tynku. Nadejdzie nowa era?
Mapa protestów z ostatnich dni listopada jest niewygodna dla partii komunistycznej. Były nieliczne, ale objęły równomiernie cały kraj – w sumie udało się potwierdzić 23 demonstracje w 17 miastach. W Pekinie mieszkańcy kilku poddanych kwarantannie osiedli wyłamali ogrodzenia blokujące dostęp do budynków. Skrzykiwano się przy ruchliwych ulicach, jakiś tłumek próbował się przedrzeć na słynny pl. Tiananmen. Zbuntowały się kampusy stołecznych uniwersytetów Peking i Tsinghua. Zwłaszcza ten drugi przypadek ma swoją wagę, bo inżynierię chemiczną studiował tam Xi Jinping, przywódca partii i państwa.
W najludniejszym Szanghaju doliczono się dwóch protestów. Było m.in. czuwanie ze świecami przy ulicy nazwanej na cześć miasta Urumczi, gdzie 24 listopada doszło do pożaru na 15. piętrze jednego z bloków mieszkalnych – straż przez pandemiczne ogrodzenia nie dała rady dojechać na czas, było 10 ofiar śmiertelnych, 9 rannych. Ruszono się także w tybetańskiej Lhasie, żyjącej w lockdownie od trzech miesięcy. W Guangzhou doszło do starć z policją i niszczenia ogrodzeń. W Zhengzhou w gigantycznej fabryce pracującej dla podwykonawcy Apple’a załoga – niezadowolona z warunków pracy, płacy, przestojów i nakazanej w zakładzie kwarantanny – biła się ze służbami porządkowymi.
Wyzwoleńcy
Zagraniczni korespondenci twierdzą, że wystąpienia o takiej skali i przebiegu – a wzięło w nich udział kilkadziesiąt tysięcy osób – są mimo wszystko szokujące. Podobnego zdania są eksperci od Chin, przekonują, że pikieta czy mały bunt to jeszcze dozwolony w Chinach obrazek. Transparenty czy demonstracja też mieszczą się w kanonie, byle nie przekraczać ściśle zakreślonych granic. Ale to, co wydarzyło się w ostatnich dniach, brzmi jak koniec znanego świata.