Świat

Józef z Maryją nie przybyliby dziś do Betlejem

Wieczorem na choince zapalają się lampki. Wieczorem na choince zapalają się lampki. Agnieszka Zagner / Polityka
Dzisiaj w Betlejem nie ma zbyt wielu wesołych nowin. Mieszkańcy, zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie, borykają się z masą problemów. Chwilę wytchnienia dało zwycięstwo Argentyny w mundialu. Bo tu niemal na każdym kroku można znaleźć Messiego. Albo Banksy′ego.

Na Manger, głównym placu w Betlejem, ani chwili spokoju, zwłaszcza tuż przed świętami. Przed drewnianą szopką przy ogromnej choince ciągle zatrzymują się pielgrzymi, a to grupa muzułmanów z Indii, a to Amerykanie, a to Włosi robią sobie zdjęcia z figurami Maryi, Józefa i Dzieciątka. To jazda obowiązkowa przed wejściem do znajdującej się dosłownie po drugiej stronie ulicy Bazyliki Narodzenia Pańskiego. Na placu sacrum miesza się z profanum – obok grup pielgrzymów stoiska z gotowaną kukurydzą, dmuchane balony ze światełkami w środku, taksówkarze szukający klientów.

Mohammed codziennie od piątej rano do pierwszej w nocy stoi przy swoim stoisku. Na palniku bulgocze gotowana na miejscu kawa z kardamonem, kubeczek aromatycznego napoju kosztuje tylko szekla – dziesięć razy mniej niż w pobliskiej kawiarni. Co chwila ktoś podchodzi, żeby kupić, zamienić dwa słowa, ale Mohammed ma wrażenie, że przez ostatnie dwa lata na placu był sam. – Zniknęli turyści, a nawet mieszkańcy. Stałem, stałem, po nic w zasadzie – opowiada. Pandemia zadała solidny cios miastu – ustały pielgrzymki, a co za tym idzie, dopływ pieniędzy. Zadusiło to wiele lokalnych biznesów, ludzie przetrwali chyba cudem. Przed oczami Mohammeda wraz z pielgrzymami przesuwa się cały świat, ale on mimo sześćdziesiątki na karku z Betlejem nigdy nie wyjechał. Za to codziennie patrzy na wejście do kościoła, w którym narodził się Jezus, i zastanawia się, o co tyle zachodu.

Mohammed codziennie od piątej rano do pierwszej w nocy stoi przy swoim stoisku na pl. Manger.Agnieszka Zagner/PolitykaMohammed codziennie od piątej rano do pierwszej w nocy stoi przy swoim stoisku na pl. Manger.

Dziś Jezus by się tu nie urodził

Bo skąd w ogóle wiadomo, że ta dziura w kamieniu otoczona promienną gwiazdą to miejsce narodzin Jezusa, a obok słynny żłóbek? – By rozsiać takie wątpliwości, trzeba wziąć pod uwagę: Biblię, zdanie historyków, naukowców i tradycję. Tu wszystkie te czynniki się zgadzają – tłumaczy Mohammed Farraj, licencjonowany przewodnik po Betlejem. Ojciec Issa Thalgia z Kościoła grecko-prawosławnego w Bazylice Narodzenia ma podejście duchowo-faktograficzne: – Nie może być inaczej, bo kiedy się tu modlę, zawsze moje prośby są wysłuchane. Hadrian, by ukryć to miejsce, postawił na nim ołtarz pogański i dał mu nazwę Adonis. Konstantyn i Helena znaleźli je i wzniesiono pierwszą bazylikę.

W obecnej postaci kościół trwa od blisko 1500 lat – jest jednym z najstarszych nieprzerwanie funkcjonujących na świecie. Kilka dni przed świętami nie ma tłumów ani kolejek, w których w szczycie sezonu stoi się nawet pięć godzin. – To miejsce narodzin Jezusa, ale dla nas on rodzi się tu codziennie, każdego dnia mamy Boże Narodzenie. Jest nam to potrzebne do duchowego odrodzenia. Ludzie za bardzo oddalili się od Boga, coraz mniej się modlą, na świecie jest coraz więcej wojen i zła. Dlatego tak ważne jest dla nas to miejsce – by pamiętać, że Jezus przyniósł nam radość, pokój i miłość. To nie jest jakieś ogólne przesłanie dla świata, ale dla każdego z nas, żeby zacząć od siebie – mówi ks. Issa. – W świętach nie chodzi o choinkę, ładne ubranie czy dobre jedzenie.

Ojciec Issa uważa, że gdyby dziś święta rodzina pojawiła się w Betlejem, byłoby jej łatwiej znaleźć schronienie, bo choć z roku na rok coraz mniej tu chrześcijan, nadal jest ich w mieście ok. 10 tys. (35 proc. populacji): – Może dziś Jezus nie musiałby rodzić się w tej jaskini? – zastanawia się.

Gdyby w ogóle do Betlejem dotarli. Maria z Józefem przybyli tu z Nazaretu, by wziąć udział w zarządzonym przez cesarza Augusta spisie ludności. Jeśli wziąć pod uwagę okoliczności i spojrzeć na mapę, taka podróż nie byłaby dziś możliwa. Dlaczego? Nazaret jest największym arabskim miastem w Izraelu i o ile jego arabscy mieszkańcy bez trudu wjadą na tereny palestyńskie, o tyle dla izraelskich Żydów z położonego obok Nazaretu Illit byłoby to w zasadzie niemożliwe. Zgodnie z porozumieniami z Oslo palestyńskie miasta, jak Betlejem, Nablus, Ramallah czy Dżenin, to tzw. terytoria A – są pod pełną palestyńską kontrolą, wstęp dla Izraelczyków jest surowo wzbroniony. Przed wjazdem do strefy ostrzegają wielkie czerwone tablice z napisami w trzech językach: „Ta droga prowadzi o Obszaru A znajdującego się pod kontrolą palestyńskich władz. Wjazd dla obywateli Izraela wzbroniony, niebezpieczny dla waszego życia i wbrew izraelskiemu prawu”.

Pielgrzymka z Indii w Bazylice NarodzeniaAgnieszka Zagner/PolitykaPielgrzymka z Indii w Bazylice Narodzenia

Jezus też był Palestyńczykiem

W Betlejem wszystko jest kwestią punktu widzenia i odniesienia. Zoughbi, założyciel i szef Wi’am, Centrum Transformacji Konfliktu Palestyńskiego, chrześcijanin od wielu pokoleń, widzi sprawy tak: – Jezus jest pierwszym Palestyńczykiem urodzonym pod okupacją, wtedy akurat rzymską.

Przecież urodził się jako Żyd – wtrącam.

Gdy spojrzymy na jego rodowód, zobaczymy rozmaitych przodków, ale urodził się w Palestynie i z tego powodu był Palestyńczykiem. Uciekając przed zarządzoną przez Heroda rzezią noworodków, stał się uchodźcą. To też nasz los, Palestyńczyków – połowa z 14 mln mieszka poza Palestyną. Jezus był pierwszym uchodźcą, który wracając do Nazaretu, wyegzekwował prawo powrotu, czyli to, czego domaga się mój naród obecnie. Z tego powodu jest dla mnie nadzieją, że żadna niesprawiedliwość nie może trwać wiecznie. Nie jesteśmy przeciwko Żydom, ale systemowi, okupacji – mówi.

Tę opinię można tu usłyszeć niemal na każdym kroku. Ludzie deklarują, że chcą żyć w spokoju, ale rzeczywistość jest daleka od normalności. Izrael ustawił ok. 600 punktów kontrolnych, więc poruszanie się po Zachodnim Brzegu stało się koszmarem. To Izrael zajmuje się wszelkimi sprawami administracyjnymi, jak wydawanie dokumentów, wiz, rejestracjami, pozwoleniami – dla wielu Palestyńczyków przebrnięcie przez biurokrację to droga przez mękę i upokorzenie.

Zoughbi Zoughbi, założyciel i szef Wi'am.The Palestinian Conflict Transformation CenterWi'am. The Palestinian Conflict Transformation Center/mat. pr.Zoughbi Zoughbi, założyciel i szef Wi'am.The Palestinian Conflict Transformation Center

Przodkowie Zoughbiego w Betlejem mieszkali od setek lat: – Często pytają mnie, kiedy zostałem chrześcijaninem. Odpowiadam, że moja prapraprapraprababcia była nianią Jezusa – śmieje się.

Na co dzień jednak nie jest mu do śmiechu. Od 32 lat jest mężem Amerykanki, która nie ma palestyńskiego dowodu tożsamości i nie może tu mieszkać na stałe. Przyjeżdża na wizie turystycznej, czasem izraelskie władze przedłużą ją o trzy miesiące, czasem sześć, a czasem w ogóle. Kiedy trzy lata temu ich syn brał ślub w pobliskim Beit Dżala, żonie Zoughbiego, mimo że posiada amerykański paszport, nie pozwolono na wjazd na lotnisku w Tel Awiwie – musiała wracać tym samym samolotem do kraju. Próbowała też dostać się tu przez Amman, ale i na to nie pozwolono. O sprawie pisały nawet hebrajskie media, interweniował Watykan, zrobił się szum, w końcu Izraelczycy wysunęli kilka warunków – wyjazd ze Stanów w ciągu trzech dni, zakaz pracy, zakaz wjazdu do Jerozolimy, zakaz prowadzenia samochodu i kaucja w wysokości 70 tys. szekli jako gwarancja, że wyjedzie w ciągu trzech miesięcy. – Do dziś nie zobaczyliśmy tych pieniędzy z powrotem. Tak samo było z moim synem, kiedy kilka miesięcy temu chcieli tu przyjechać z żoną. Podróżowali przez Amman – jego wpuścili, jego żony Amerykanki nie, bo nie była zarejestrowana. To kosztowne finansowo i psychicznie – wpuszczą, nie wpuszczą – mówi. – Jezus urodził się w stajni, jaskini, i my też nie możemy znaleźć schronienia w naszym kraju.

Czytaj też: Dlaczego nie można rozwiązać konfliktu izraelsko-palestyńskiego

To musi eksplodować

Obecne Boże Narodzenie jest nieco inne od poprzednich. Na Zachodnim Brzegu od ostatniej potyczki Izraela z Gazą w maju zeszłego roku narasta fala przemocy. Do tej pory zginęło ponad 100 Palestyńczyków i 30 Izraelczyków. Groźnym miejscem stał się Nablus, w którym grupa młodych utworzyła organizację militarną Legowisko Lwa i wypowiedziała posłuszeństwo władzom Autonomii. Są uzbrojeni i niebezpieczni. Ale problem przemocy jest szerszy. Zoughbi uważa, że najlepiej wyraził to Bob Dylan: „Kiedy nie masz nic, nie masz nic do stracenia”. – Ani Izrael, ani Zachód tego nie rozumie. 60 proc. naszych ziem zostało skonfiskowanych, 4 tys. ludzi siedzi w więzieniu, od 1967 r. jedna trzecia męskiej populacji była uwięziona, do tego 20 tys. kobiet... Izraelczycy w każdej chwili mogą wejść i aresztować każdego. 70 proc. Palestyńczyków nie ma więcej niż 40 lat, 50 proc. to osoby poniżej 15. roku życia – to musi eksplodować.

Tę desperację widać co krok. 18-latkowie Malik i Tamer, uczniowie tutejszej szkoły ekonomicznej, sterczą pod żłóbkiem, obserwują turystów i mieszkańców. Święta ich średnio obchodzą, są muzułmanami – przyszli, bo niedziela, nudy w domu. Co chwila przed choinką zatrzymuje się jakaś grupa pielgrzymów, robią zdjęcia Jezusowi. Nie ma co tu robić. Najważniejsze to skończyć szkołę i znaleźć dobrą pracę, najlepiej w banku. Marzenia wydają się w zasięgu ręki, ale rzeczywistość brutalnie je weryfikuje – co czwarty Palestyńczyk nie ma zatrudnienia, wśród młodych bezrobocie sięga 40 proc. Przeciętna pensja to 500–700 dol., jak masz rodzinę – nie wystarczy. Ale gdzie znaleźć pracę, zwłaszcza w pandemii? Muhammed Farraj jako przewodnik przez dwa lata nie miał klientów, by przetrwać i utrzymać sześcioro dzieci (kolejnych pięcioro jest już dorosłych), najmował się do rozmaitych prac, głównie na budowach. – Czuję, jak zaciska mi się pętla na szyi – mówi.

Czasem i u Mohammeda w domu pojawia się choinka, kiedy prosi o nią któreś z najmłodszych dzieci. Bo cóż złego w pięknych ozdobach. – Jesteśmy muzułmanami, ale wierzymy, że Jezus istniał, jest jednym z proroków. Jest 25 razy wymieniany w Koranie, a dziewica Maryja 41 – i jako jedyna kobieta z imienia. Maryja jest dla nas ważna jako matka Jezusa. Według Koranu jest po żonie faraona i obok córki proroka Fatimy jedyną kobietą, która poszła do raju jako dziewica.

Malik (pierwszy z prawej) i Tamer (pierwszy z lewej) pod żłóbkiem na wprost wejścia do Bazyliki NarodzeniaAgnieszka Zagner/PolitykaMalik (pierwszy z prawej) i Tamer (pierwszy z lewej) pod żłóbkiem na wprost wejścia do Bazyliki Narodzenia

Messi jest Bogiem

Siedzimy w knajpce niedaleko Bazyliki. Mohammed pokazuje mi papamobile – samochód, którym w 2013 r. papież Franciszek poruszał się podczas wizyty w Betlejem. W kawiarni zebrało się kilka osób, by oglądać finałowy mecz Francja–Argentyna. Wszyscy kibicują Messiemu. – Na ulicy godzina policyjna, zupełnie pusto – żartuje Zoughbi.

To zmienia się z chwilą, gdy Argentyna zdobywa mistrzostwo świata w piłce nożnej, palestyńska ulica eksploduje z radości – na każdym większym skrzyżowaniu grupki mężczyzn machających argentyńskimi flagami, wszystkie samochody trąbią na wiwat. – Kochamy Messiego, jest dla nas jak Bóg – mówi chłopak na skrzyżowaniu. Kiedy pokazuję mu odręcznie namalowaną mapę z kilkoma kreskami, bez nazw ulic, którą ktoś nakreślił mi odręcznie w hotelu, od razu zgaduje, dokąd idę i skąd. – Jestem stąd, znam tu każdy kamień – mówi.

Czytaj też: Wieczny konflikt izraelsko-palestyński. Pora zmienić strategię

Mów do mnie Banksy

Rzeczywistość Betlejem to także otaczający je od 20 lat tzw. mur bezpieczeństwa izolujący miasto od położonej zaledwie kilka kilometrów dalej Jerozolimy. Po palestyńskiej stronie roi się od graffiti, zwłaszcza odkąd w 2005 r. pojawił się tu Banksy i namalował słynnego chłopca pukającego w mur i dziewczynkę z balonem. Niemal każdy odkrył wtedy w sobie Banksy’ego.

Ali stoi tuż obok przy swoim stoisku z wyciskanym sokiem z pomarańczy i granatów. Twierdzi, że to on namalował postać kobiety jako symbol wyzwolenia, kwiaty z kluczem, kobietę, która zginęła w Gazie, i napis „Make Juice not Walls” – to nawiązanie do słynnego napisu „Make Hummus not Walls”. Róbcie, co chcecie, tylko zabierzcie stąd ten mur. – To moje prace – wskazuje – Jestem artystą, trochę przewodnikiem, trochę sprzedawcą. Robię, co się da, ale od wyjścia z więzienia ledwo wiążę koniec z końcem – przyznaje.

Ali, jego napis i stragan z wyciskanym sokiem z granatów i pomarańczyAgnieszka Zagner/PolitykaAli, jego napis i stragan z wyciskanym sokiem z granatów i pomarańczy

Idąc wzdłuż muru, 100 m dalej trafia się do tzw. Hotelu Banksy’ego. The Walled-Off reklamuje się hasłem: „Hotel z najgorszym widokiem na świecie”. – Im gorszy widok, tym droższy pokój. Niby to miał być żart, ale to przecież nasza rzeczywistość – mówi Wisam Salsaa, właściciel ośrodka.

Żeby zrozumieć, co ten „najgorszy widok” oznacza, wystarczy wyjrzeć przez okno jednego z dziewięciu pokoi (w tym jeden apartament prezydencki i jeden hostelowy z sześcioma łóżkami). Co widać? Mur – na wyciągnięcie ręki, oddalony może o trzy metry od ściany hotelu, za nim Grób Racheli – jedyne miejsce w Betlejem dostępne dla Żydów, na wzgórzu żydowskie osiedle Gilo.

Pokoje w The Walled-Off Hotel nie mają telewizora (nie licząc tego z artystycznie rozbitym ekranem na stopklatce „Breaking News” CNN w „pokoju Banksy’ego”). – Banksy był pierwszym artystą tej sławy, który przyjechał do Palestyny, by wyrazić solidarność z Palestyńczykami i potępić mur. Jego prace stały się impulsem do rozwoju tzw. alternatywnej turystyki – opowiada Wisam Salsaa.

Wejście do hotelu Walled-OffAgnieszka Zagner/PolitykaWejście do hotelu Walled-Off

Banksy stał się marką, na której można zarobić – w okolicznych sklepikach kupi się kubki, koszulki, torby z nadrukami jego graffiti – gołębia w kuloodpornej kamizelce, chłopca rzucającego kwiatami zamiast kamieniami, szczura z procą. Każdy słyszał, zna, niewielu widziało. Wisam poznał go podczas pierwszej wizyty do Palestyny w 2005 r. – Byłem jego przewodnikiem, gościłem go w swoim domu. Wtedy w ogóle nie wiedziałem, że to Banksy, dowiedziałem się znacznie później.

Jaki jest? Tego Wisam nie zamierza zdradzić, to umowa z artystą pilnie strzegącym swej tożsamości. Zaprzyjaźnili się jednak na tyle, że postanowili razem pobudzić miasto, by nie było tylko miejscem pielgrzymek do Bazyliki Narodzenia. Budynek przy samym murze okazał się strzałem w dziesiątkę. Większość lokatorów opuściła go jeszcze w czasie drugiej intifady, kilka rodzin wyprowadziło się w trakcie prac wykończeniowych. Dziś gości wita figura szympansa w czerwonej liberii, w środku największa kolekcja dzieł Banksy’ego zgromadzona w jednym miejscu – w klimatycznym lobby niewielka recepcja-bar, fortepian, prace artysty na ścianach – oczy przykuwają zwłaszcza zwisające ze ściany anioły w maskach tlenowych i odwzorowana słynna postać chłopaka rzucającego kwiaty – w ich miejscu prawdziwy, świeży bukiet. Jest też niewielkie muzeum konfliktu palestyńsko-izraelskiego, galeria sztuki. Do pokoi wchodzi się przez sekretne wejście: to niewielka rzeźba kobiety i książki na półce. – Trochę jak Hogwart – mówi jeden z pracowników.

Wnętrze hotelu Banksy’ego w BetlejemAgnieszka Zagner/PolitykaWnętrze hotelu Banksy’ego w Betlejem

Z powodu covidu przez dwa lata hotel był zamknięty na cztery spusty, w tym roku powoli odrabia straty, ale daleko mu do świetności. – To nie Paryż czy Berlin, tu jest Betlejem. Na turystykę ma też wpływ sytuacja wokół, niemal codzienne incydenty – pokutuje opinia, że to strefa wojny, ale w rzeczywistości turystom włos z głowy nie spada. Jednak liczba turystów w Izraelu/Palestynie w porównaniu z innymi krajami nie jest imponująca. To paradoks, że to tutaj są główne miejsca związane z Jezusem, a pielgrzymi i tak wybierają masowo Fatimę czy Lourdes – zauważa właściciel Walled-Off.

Banksy w Palestynie ostatni raz był przed pięcioma laty i wtedy też zostawił „prezent” na murze. Kilka metrów od hotelu, wysoko na barierze, namalował dwa anioły próbujące rozsunąć płyty, z jakich jest zbudowana.

Z okien jednego z pobliskich budynków też można dostrzec Grób Racheli. Z oddali widać zmierzających tu kilku Żydów w płaszczach, z reklamówkami. Stoję przy oknie z młodym Palestyńczykiem, zastanawia się, dlaczego dziś taki duży ruch wokół grobu. Nagle przypomina sobie ważny szczegół: – Oni chyba też mają swoje święto. Hakuna? – pyta ni to mnie, ni samego siebie.

Matata? To chyba z „Króla Lwa”. Chodzi ci o Chanukę?
– No właśnie mówię – uśmiecha się szeroko.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną