Wróg we własnym domu
Patrzmy na Brazylię. Bolsonaryzm i trumpizm plenią się wszędzie
Sylvia Colombo jest dziennikarką, w stolicy Brazylii przebywała jako korespondentka telewizji Al Jazeera: – Cały tydzień przed próbą puczu mieliśmy obawy, że coś się stanie.
Prezydent Lula da Silva objął urząd 1 stycznia. Przez kolejne dni trwały uroczystości, nominacje. Zwolennicy byłego prezydenta Jaira Bolsonaro, który nie uznał swojej przegranej w wyborach, koczowali w Brasilii od dwóch miesięcy – najpierw w centrum miasta, potem przy koszarach wojska (podobnych obozowisk było w kraju co najmniej kilkadziesiąt). Wciąż do miasta zjeżdżali nowi. Domagali się od generałów, by uniemożliwili Luli przejęcie władzy. Żądali zamachu stanu.
– Część reporterów jeździła do ich obozowiska, ale nic pewnego nie ustalili. Zrobią coś, nie zrobią? – opowiada Sylvia. – Miasto było chronione jak twierdza. Nam, reporterom, co chwila jakieś służby sprawdzały akredytacje, trudno było się przemieszczać. W końcu i ja, i większość zagranicznych dziennikarzy uznaliśmy, że nic się nie wydarzy. Była leniwa niedziela. Wyjechałam. A kilka godzin później bolsonaryści ruszyli do akcji.
Lud boży demoluje
Te zdjęcia i nagrania z 8 stycznia robione telefonami widział cały świat: tłum ludzi tłucze szyby, wdziera się do Pałacu Prezydenckiego, budynków Kongresu i Sądu Najwyższego. Demolka, zadyma, wrzaski. Twarze pełne agresji i triumfu.
W budynku Senatu napastnicy krzyczeli: „Jesteśmy w naszym domu, Senat jest domem ludu bożego!”. Za to w gmachu Sądu Najwyższego „lud boży” defekował. Sąd jest zły, bo uznał wygraną Luli – „złodzieja” i „komunisty”. Z zajętych na trzy godziny budynków napastnicy ukradli sprzęt elektroniczny i małe rzeźby. Dużych rozmiarów dzieła sztuki – np.