To nie żołnierze czy rakiety są najcenniejszym zasobem Władimira Putina na wojnie z Ukrainą. Jest nim czas. Wszystko zależy od tego, jak długo Ukraińcy wytrzymają ostrzały miast, okrucieństwa wobec cywilów czy śmierć setek swoich żołnierzy. Czy wytrwa koalicja państw sprzyjających Ukrainie? Jak długo stać ją będzie na przekazywanie pieniędzy oraz sprzętu wojskowego? I wreszcie, jak długo wytrzyma sam Putin?
Przez 30 lat Borys Jelcyn, a potem Putin w ten sam sposób rozstrzygali wojny wokół granic Rosji: wystarczyło je na przemian zamrażać i rozgrzewać. Taką taktykę Kremla nazwano w końcu „zamrażaniem” konfliktów: chodzi o sytuację, w której walki ustały albo zostały ograniczone – przynajmniej na jakiś czas – a jednak utrzymywały się powody ich wybuchu. A taki konflikt zamrożony może zawsze rozgorzeć na nowo.
Wobec wojny w Ukrainie wielokrotnie pojawiały się przypuszczenia, że również i ona w końcu zamarznie. Snuto prognozy jakiegoś dyplomatycznego porozumienia, które doprowadzi do zawieszenia broni. Stoją bowiem naprzeciw siebie siły, które nie mogą ot tak zrezygnować z walki. Rosja przegrać nie może, bo byłaby to osobista klęska Putina. Ukraina przegrać nie może, ponieważ oznaczałoby to egzystencjalną klęskę całego narodu. Czy więc najlepszym wyjściem z tej patowej sytuacji nie byłoby wsadzenie całej wojny do zamrażarki?
Dziś wydaje się to nierealne. Zbrojenie się obu stron, dosyłanie rezerw, sprzętu i pieniędzy oraz wszechobecna retoryka „do zwycięstwa!” zapowiadają raczej wojskowe starcie o coraz wyższej intensywności. Konflikt nie będzie zamrożony, ale raczej skrystalizowany, w którym obie strony całą machinę państwa przestawią na wysiłek wojenny i podporządkują mu wszystkie interesy międzynarodowe.
Chaos nowych wojen
Taktyka mrożenia konfliktów jest rosyjską specjalnością, ale też odzwierciedla zmiany w sposobie prowadzenia wojen.