Jako pierwsi z ważnych graczy ewakuowali się Amerykanie – w nocy z soboty na niedzielę pracownicy ambasady w Chartumie zostali przetransportowani helikopterem poza stolicę, a potem poza granice kraju. W niedzielę w kierunku czerwonomorskiego wybrzeża wyjechał konwój osłaniany przez oddziały stacjonujące w Sudanie pod auspicjami ONZ – w ten sposób ponad 800 km drogi na wschód pokonali dyplomaci z Wielkiej Brytanii i Francji. Nie ma już na miejscu przedstawicieli wielu krajów Europy, w tym Norwegii, absolutnie kluczowej dla koordynacji działań humanitarnych. Norweska Rada ds. Uchodźców (Norwegian Refugee Council, NRC), aktywna również w Polsce, jest jedną z najważniejszych instytucji humanitarnych na całym Globalnym Południu. Razem z Brytyjczykami i Amerykanami Norwegowie tworzą grupę określaną tutaj jako Troika, trójka najbardziej wpływowych aktorów międzynarodowych. Nikogo z nich w Sudanie już nie ma, co tylko pokazuje powagę sytuacji.
Sudan: kto tu miesza?
Bilans trwających od 15 kwietnia walk, jak podaje „New York Times”, wynosi co najmniej 418 ofiar śmiertelnych i ponad 3,5 tys. rannych. Mimo prób wprowadzenia tymczasowego zawieszenia broni starcia trwają, w dodatku rozlały się już poza stolicę (dotarły m.in. do Darfuru, prowincji, która w pierwszej dekadzie XXI w. była areną nieustannych konfliktów; śmierć poniosło w ich wyniku kilkaset tysięcy osób). Praktycznie we wszystkich największych metropoliach brakuje wody i energii elektrycznej, w szpitalach kończą się leki. Niektóre organizacje pozarządowe, np. Save the Children, proszą o pomoc w ewakuacji swoich pracowników, uwięzionych w piwnicach szkół, sierocińców czy klinik. Reporterzy donoszą o problemach z dostępem do internetu.
To wszystko zwiększa ryzyko wybuchu wojny domowej. Zwłaszcza że układ sił w Sudanie robi się coraz bardziej skomplikowany. Żadna z dwóch kluczowych formacji – regularne sudańskie siły zbrojne (SAF) i Oddziały Szybkiego Wsparcia (RSF) – nie chce wstrzymać ognia. Ich liderzy, ścierający się o władzę nad krajem, a przede wszystkim nad jego bogactwami naturalnymi, apelują o wsparcie do partnerów z zagranicy.
Sudan jest trzecim największym krajem na kontynencie, ma siedmiu sąsiadów i każdy ma interes w tym, żeby starcia zakończyły się bardzo konkretnym rezultatem. Jak donosi „Wall Street Journal”, już jest tutaj widoczne zaangażowanie sił z Libii i Egiptu. Ta pierwsza była przez lata obszarem aktywności sudańskich najemników, uczestniczących – po obu stronach – w starciach z 2011 r., które doprowadziły do obalenia rządów Muammara Kaddafiego. „WSJ” informuje, że w ostatnich latach wielu Sudańczyków wróciło z Libii do ojczyzny, a obecny przywódca libijskich sił zbrojnych, bohater sprzed dekady Chalifa Haftar, otwarcie wspiera RSF i ich lidera Mohammeda Hamdana Dagalo, zwanego Hemedtim. Egipt popiera drugą stronę: siły SAF kierowane przez Abdela-Fattaha Burhana.
Zagrożenie dla Afryki
Michelle Gavin z amerykańskiego Council for Foreign Relations (CFR) obawia się rozlania konfliktu na ościenne kraje i destabilizację nie tylko tej części Afryki, ale i całej jej wschodniej części. Ekspert przypomina o i tak bardzo niestabilnej sytuacji w Czadzie i Sudanie Południowym. A RSF ma w dodatku udokumentowane silne relacje z Rosją, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Arabią Saudyjską. Emisariuszem interesów Kremla jest oczywiście Grupa Wagnera, aktywna w Sudanie od co najmniej 2017 r., choć bez większych sukcesów. Z kolei kraje Zatoki Perskiej od lat tutaj inwestują, licząc na zyski głównie w sektorze energetycznym. W 2019 r., po obaleniu rządzącego Sudanem niemal trzy dekady Omara al-Baszira, Saudyjczycy i rząd Emiratów wspólnie przekazały pakiet pomocowy wart 3 mld dol., mocno też popierały inicjatywę rządu tymczasowego, który miał doprowadzić do transformacji demokratycznej i przejęcia władzy przez cywilów. W ubiegłym tygodniu pojawiły się nawet doniesienia, jakoby to Dubaj inspirował najnowsze wydarzenia – Hemedti miał osobiście rozmawiać z przywódcą ZEA Mohammedem Bin Zayedem. Zainteresowani po drugiej stronie Morza Czerwonego dementują te rewelacje.
Kluczowa w tym wszystkim jest też walka o... wodę. Zarówno Egipt, jak i Sudan mocno zależą od Nilu w kwestiach energetycznych i produkcji rolnej. Równowagę w regionie próbuje zaburzyć Etiopia, która od 12 lat stawia Tamę Wielkiego Odrodzenia – gigantyczną zaporę na Nilu Błękitnym. Kair się temu sprzeciwia. I z niepokojem spogląda na Chartum.
Czytaj też: Królestwo Żółtej Góry
Apelują USA i Rosja
Na mocy ustaleń z czasów rządu transformacyjnego siły RSF miały być stopniowo wcielane w struktury SAF. Nie chce się na to zgodzić Hemedti, watażka i najprawdziwszy oligarcha, który dorobił się na handlu złotem.
Jakby tego było mało, w poniedziałek rano pojawiły się doniesienia o ucieczce z więzienia Omara al-Baszira. Były dyktator siedzi od 2019 r., ale jego zwolennicy byli aktywni w codziennej polityce – tak twierdzą brytyjskie źródła, w tym sir Alex Vines, szef programu badawczego ds. Afryki w Chatham House. Informacje o ucieczce al-Baszira trudno potwierdzić, ale gdyby okazały się prawdą, walki w Sudanie jeszcze by się skomplikowały. Dawny przywódca ma rachunki do wyrównania z oboma zwalczającymi się generałami.
Najbardziej tracą jak zawsze cywile. Jak mówi Cyrus Paye, koordynator działań Lekarzy bez Granic w El Fasher, stolicy Darfuru Północnego, „pacjentów jest tak wielu, że muszą być leczeni na podłogach”. Dodaje też: „Lotniska w całym Sudanie zostały zamknięte, walki trwają na ulicach, dlatego nie możemy dostarczać zaopatrzenia ani do północnego Darfuru, ani do reszty kraju”. Nic nie sygnalizuje, że sytuacja w najbliższych dniach się poprawi. Apele o zawieszenie broni wystosowały m.in. USA i Rosja. Ale Sudan jest niestabilny – a jak pokazuje historia, na tym kraju kryzys wcale nie musi się skończyć.
Czytaj też: Sudan się dzieli, południe czeka