Antyimigrancka i skrajnie prawicowa Partia Finów łamie tabu. Kolejna maskarada w Europie
Agencja AFP podała, że rozmowy w sprawie utworzenia nowego rządu w Finlandii mają rozpocząć się 2 maja. Premier elekt Petteri Orpo, przewodniczący prawicowej Partii Koalicji Narodowej (NCP), daje sobie na nie miesiąc. Sam gabinetu nie sformuje, nie ma wystarczającej liczby mandatów w 200-osobowym jednoizbowym parlamencie. W przeprowadzonych 2 kwietnia wyborach jego partia wprawdzie wygrała, ale minimalnie. 20,8 proc. głosów przełożyło się na 48 mandatów. To tylko o 0,7 pkt proc. i dwa mandaty więcej od drugiej w elekcji skrajnie prawicowej Partii Finów, dawniej znanej jako Prawdziwi Finowie. Dopiero trzecie miejsce przypadło rządzącym dotychczas socjaldemokratom, którzy mają teraz 43 mandaty w parlamencie, ale których liderka, ekspremierka Sanna Marin zrezygnowała już z szefowania swojemu ugrupowaniu.
Finowie odczuli kryzys
Sam brak reelekcji Marin był dla wielu w Europie szokiem, bo na pierwszy rzut oka uchodziła za polityczkę bardzo popularną. Media, choć głównie te zagraniczne, uwielbiały pokazywać ją jako synonim progresywnego, bezkompromisowego, ale też wyluzowanego stylu rządzenia, stawiając ją w jednym szeregu z innymi młodymi politycznymi liderkami, jak dawna szefowa rządu Nowej Zelandii Jacinda Ardern. Te uproszczenia niewiele jednak miały w sobie z analitycznej trafności, bo obie panie, choć mają poglądy raczej lewicowe, funkcjonowały w skrajnie odmiennych kontekstach. Ardern chwalona była za skuteczne zarządzanie pandemiczne, ale wcale nie najlepiej szło jej późniejsze wskrzeszanie krajowej gospodarki.