Świat

Tajlandia wybrała zmiany. Ale czy Tajowie doczekają się reform w miejsce populizmu?

Lider partii Move Forward i kandydat na premiera Tajlandii Pita Limjaroenrat świętuje wyniki wyborów w Bangkoku. 15 maja 2023 r. Lider partii Move Forward i kandydat na premiera Tajlandii Pita Limjaroenrat świętuje wyniki wyborów w Bangkoku. 15 maja 2023 r. Chaiwat Subprasom / Forum
Jedyna progresywna w Tajlandii partia Move Forward, z Pitą Limjaroenratem na czele, nieoczekiwanie wygrała wybory, jednak rządzenie tym krajem będzie trudne.

Tajowie i Tajki pokazali w niedzielnych wyborach, że mają dość skostniałego i dysfunkcyjnego systemu politycznego w kraju. Głosując na progresywną partię Move Forward, opowiedzieli się za przełamaniem duopolu wojska i centroprawicowych konserwatystów, zmianą drakońskiego prawa zakazującego obrazy monarchii i nowoczesną polityką gospodarczą.

Choć sondaże – w Tajlandii notorycznie nierzetelne – pokazywały gwałtowny wzrost popularności Move Forward w ciągu ostatnich miesięcy, skala zwycięstwa jest zaskakująca. Partia będzie największym ugrupowaniem w Izbie Reprezentantów – zdobyła 151 miejsc spośród 500.

Czytaj także: Tajlandia. Tu także młodzi mają dość

Jednak zwycięstwo Move Forward, jedynej partii jednoznacznie opowiadającej się za gruntowną reformą tajskiej polityki, może paradoksalnie znów wepchnąć kraj w niestabilność. Pięcio- lub sześciopartyjna koalicja rządowa będzie opierała się na dwóch partiach o umiarkowanie zbieżnych poglądach, a do tego musi mieć poparcie przynajmniej części ultrakonserwatywnych senatorów i senatorek.

Wybory w Tajlandii. Liberałowie zaskoczyli

Tegoroczne wybory były drugimi od ostatniego zamachu stanu w 2014 r. (drugiego w tym wieku i dwunastego od 1932 r.). Poprzednie, w 2019, były tak bardzo ustawione przez armię, że jej partia utrzymała władzę mimo wyborczej porażki. Ale w tym roku było oczywiste, że demokraci zatriumfują. Przedwyborcze sondaże dawały 30–40 proc. centroprawicowej, populistycznej partii Pheu Thai, która zdobywała najwięcej miejsc we wszystkich głosowaniach od 2001 r. (poza tymi, gdy wojsko nie pozwoliło jej startować). Premier z tej partii (wtedy znanej jako Thai Rak Thai) Thaksin Shinawatra został obalony przez wojsko w 2006 r., rząd jego siostry Yingluck – osiem lat później. Teraz na czele partii stoi Ung Ing, córka Thaksina.

Move Forward w sondażach mogło liczyć na ok. 30 proc. Jednak mieszany system wyborczy, który obejmuje 400 jednomandatowych okręgów i 100 miejsc w systemie proporcjonalnym, mocno premiuje duże partie. Przez to jeszcze na początku maja badania opinii publicznej wskazywały, że Pheu Thai zgarnie nawet 280 miejsc i będzie miało samodzielną większość w Izbie Reprezentantów; Move Forward miało dostać ok. 110 miejsc.

Niedzielne wyniki rozwiały nadzieje Pheu Thai. Move Forward zdobyło 30,2 proc. głosów i 151 miejsc, Pheu Thai – 28,2 proc. i 141 miejsc. Trzecią partią zostało inne prawicowo-populistyczne ugrupowanie Bhumjaithai (14 proc., 70 miejsc). Dwie partie wywodzące się z wojska, Palang Pracharath i United Thai Nation obecnego premiera, zgodnie z oczekiwaniami poniosły sromotną porażkę, zdobywając łącznie 15,2 proc. i 76 miejsc. W izbie niższej parlamentu będzie jeszcze 13 innych partii, osiem z nich z jednym miejscem.

Skalę porażki Pheu Thai najlepiej widać w prowincji Chiang Mai, jej bastionie, skąd wywodzi się ród Shinawatrów i gdzie Thaksina otaczało się niemal boską czcią. W 2019 r. wygrała tam we wszystkich dziewięciu okręgach. W tym roku – w jednym z dziesięciu (osiem zdobyło Move Forward, a jedno – wojskowi). Pheu Thai utrzymało popularność na północnym-wschodzie, zdobywając 73 ze 133 miejsc, ale za to w Bangkoku partia obroniła tylko jeden okręg – pozostałe 32 wygrało Move Forward.

Czytaj także: Tajlandia próbuje wrócić do demokracji. Dlaczego to takie trudne?

Reformy zamiast populizmu

Thaksin wciąż cieszy się w kraju dużą popularnością jako premier, który wprowadził powszechną opiekę zdrowotną i dopłaty dla rolników, a do tego rządził w czasach prosperity. Partia pod władzą jego córki oparła swój program na dość ogólnikowym populizmie – wyższej płacy minimalnej, gwarantowanych zarobkach dla absolwentek uczelni wyższych, stworzeniu 20 mln miejsc pracy oraz wypłacie 10 tys. bahtów (1220 zł) dla każdego Taja i Tajki.

Wybory pokazały jednak, że w 2023 r. społeczeństwo oczekiwało czegoś innego. W trakcie pandemii przez Tajlandię przetoczyły się bezprecedensowe protesty konstytucyjne. Protestujący – w dużej mierze studenci i osoby młode – domagali się nie tylko skonsolidowania uporczywie cherlawej demokracji, ale i reformy prawa o obrazie majestatu króla (Artykuł 112). W Tajlandii można za to trafić do więzienia na 15 lat, a przepisy są sformułowane tak ogólnikowo, że władze notorycznie wykorzystują ten przepis do wsadzania aktywistów za kratki.

Przed wyborami protesty ucichły, ale pytanie o reformę Artykułu 112 pojawiało się we wszystkich debatach. Jedynie Move Forward otwarcie było za. Pheu Thai unikało jednoznacznego stanowiska – zdaniem ekspertów, by nie antagonizować wojska i monarchii. Taka pozycja miała umożliwić partii zbudowanie koalicji, a przy okazji jest też szansą na powrót do kraju Thaksina. Były premier od 2008 r. przebywa za granicą, bo w kraju grozi mu więzienie przez kilka motywowanych politycznie wyroków. Wyniki głosowania pokazały, że ta ostrożność nie popłaciła.

Czytaj także: Obraza majestatu na świecie. Czego i gdzie mówić nie wolno?

Kto będzie rządził w Tajlandii

Jednak przełożenie zwycięstwa Move Forward na realne zmiany będzie trudne. Partia jest jedyną dużą siłą progresywną, a do większości w izbie niższej brakuje jej prawie 100 mandatów.

Po ogłoszeniu wyborów lider Move Forward 42-letni absolwent Harwardu i MIT Pita Limjaroenrat zapowiedział sformowanie rządu z Pheu Thai i czterema mniejszymi partiami (liberałami reprezentującymi głównie południowe, muzułmańskie prowincje z partii Prachachat – dziewięć miejsc; centrolewicowymi liberałami z Thai Sang Thai – sześć miejsc; Partią Liberalną – jedno miejsce). Do koalicji może jeszcze dołączyć jeden poseł z Partii Uczciwości. Łącznie da to koalicji 309 miejsc, czyli znacznie ponad połowę w Izbie Reprezentantów.

Jednak premiera lub premierkę w Tajlandii wybierają połączone izby parlamentu. 250-miejscowy Senat jest obsadzony w całości przez nominatów wojska i daje konserwatystom de facto prawo weta. Koalicja musi zebrać 376 głosów, by utworzyć rząd, musi więc przekonać co najmniej 68 senatorów i senatorek do poparcia rządu z Move Forward.

Matematycznie możliwe pozostają inne rozwiązania, w tym koalicja wojskowo-konserwatywna, która mogłaby liczyć na ponad 400 miejsc w połączonych izbach, czy koalicja Pheu Thai z wojskiem. Ale to oznaczałoby wykluczenie z rządu największej partii, dałoby władzę mocno niepopularnemu wojsku, a do tego i tak byłoby dysfunkcjonalne. Pheu Thai zdaje się pogodzone z rolą drugiej partii w rządzie obok Move Forward; liberałowie nie są też całkowicie nieprzygotowani na tak skomplikowany scenariusz – partia od tygodni łagodziła stanowisko wobec reformy Artykułu 112, co może udobruchać przynajmniej część konserwatystów i zwiększyć jej możliwości koalicyjne.

Czytaj także: Pandemia wstrząsnęła nietykalnym królem Tajlandii

Decyzje Senatu oraz dalsze kroki wojska pozostają niewiadomą, choć ciężko wyobrazić sobie, by nawet te ultrakonserwatywne, oderwane od emocji społecznych ugrupowania zignorowały wolę głosujących i próbowały wykluczyć Move Forward. Ale koalicja tej partii i Pheu Thai, które od ćwierć wieku jest częścią mocno osadzonego establishmentu, nie będzie łatwa, zwłaszcza w kwestiach systemowych. A to wszystko dzieje się w realiach politycznych, w których deputowani i deputowane często zmieniają partie lub tworzą nowe, co powoduje, że każda koalicja z niewielkim zapasem głosów jest niestabilna.

Wojskowi przed wyborami wielokrotnie mówili, że nie mają w planach kolejnych zamachów stanu. Nowy rząd będzie najbardziej progresywnym w historii kraju, w którym połowa elektoratu wciąż jednak popiera establishment – albo w demokratycznej formie Pheu Thai, albo wojskowych. Od zagłosowania za zmianami do ich wprowadzenia droga będzie więc trudna.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Europa zadrżała po rozmowie Trumpa z Putinem. Rozumie już, że została sama?

Z europejskich stolic dobiegają głosy przerażenia i fatalizmu. W czasie konwersacji z prezydentem Rosji amerykański przywódca dał do zrozumienia, że chce wojnę w Ukrainie zakończyć za wszelką cenę, a bezpieczeństwo Europy nie ma dla niego znaczenia.

Mateusz Mazzini
13.02.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną