Tajska Komisja Wyborcza półtora miesiąca po wyborach opublikowała niemal pełne wyniki. 24 marca Tajowie wybierali posłów do 500-osobowej izby niższej po raz pierwszy od ośmiu lat. Wszystko wskazuje na to, że wojsko skutecznie zadbało o swoje interesy i utrzyma władzę.
Podsumowanie wyników trwało tak długo przez nową, bardzo skomplikowaną i – jak się okazało już po głosowaniu – niezbyt precyzyjną ordynację. Nie do końca było wiadomo, jak przeliczać głosy oddane na listy partyjne na miejsca w parlamencie, bo w kodeksie nie sprecyzowano progu wyborczego. Krytycy wojskowej władzy zwracają uwagę, że niezależnie od tego, czy prawo było dziurawe celowo czy przypadkowo, junta i mocno od niej zależna Komisja Wyborcza wykorzystały niejasności, aby nie dopuścić do władzy demokratów.
Czytaj także: Azja się rozwarstwia
Tajski system wyborczy działa na niekorzyść demokratów
Pierwsze od zamachu stanu w 2014 r. wybory parlamentarne miały niby oznaczać powrót Tajlandii do demokracji, choć bardzo fasadowej. Junta w postaci Narodowej Rady Pokoju i Porządku i stojący na jej czele premier Prayut Chan-ocha przeprowadzili bowiem podręcznikowe „potiomkinowskie wybory” – pozornie spełniające wymogi, ale w praktyce niedające żadnych szans opozycji.
Kluczowa była przepchnięta w 2017 r. nowa konstytucja i wzmocniona rola Senatu, izby wyższej o niewielkich uprawnieniach w codziennym stanowieniu prawa, ale bardzo ważnych w sprawach systemowych.