Ze stanem zdrowia Aleksandra Łukaszenki może być jak z chorobą Putina. Eksperci wszelkiej maści, zbliżeni do kremlowskich medyków, przekonywali, że tygodnie, a nawet dni Władimira Władimirowicza są policzone. Z powodu nowotworu (a nawet kilku), wylewu, paraliżu, choroby Parkinsona i czegoś tam jeszcze. Tymczasem Putin żyje, wygląda na to, że ma się dobrze, i co ważniejsze – nie przestaje rządzić Rosją. Nie przegrywa też wojny rozpętanej w Ukrainie.
Łukaszenka, silny chłop
Łukaszenka, rocznik 1954, młodzieńcem nie jest, to fakt, który trudno ukryć. 30 sierpnia skończy 69 lat. Dotąd nie ujawniał słabości, przeciwnie, uprawiał kult zdrowego, silnego białoruskiego chłopa. Na covid zalecał pić wódkę i jeździć na traktorze. Sam dwukrotnie przeszedł zakażenie i – może dzięki tym metodom uzdrowicielskim – przeżył. Lubił demonstrować krzepę, jeździł na rolkach i nartach, namiętnie grał w hokeja i koszykówkę, z Azarenką rozgrywał mecze tenisa, a francuskiego aktora Gerarda Depardieu uczył kosić trawę kosą, machając nią energicznie. Przyzwyczaił polityków i politologów, że jest okazem siły. Może dlatego jego słabość i choroba wywołały dziesiątki komentarzy.
Zdarzyło się to w Moskwie 9 maja, gdzie został tradycyjnie zaproszony na obchody wielkiego Święta Zwycięstwa nad faszyzmem.