Pomarańczowe niebo i fatalne powietrze. Kanadyjskie pożary straszą nowojorczyków
Mniej więcej koło południa polskiego czasu we wtorek niebo nad Nowym Jorkiem zaczęło przybierać kolor pomarańczowy, który intensywniał z każdą godziną, aż wreszcie całkowicie zdominował krajobraz. Unoszący się w powietrzu pył natychmiast przepędził ludzi z ulic – do metra i zamkniętych lokali. Miasto, które nigdy nie śpi, momentalnie w środku dnia jakby cofnęło się do czasów pandemii koronawirusa. Puste ulice, nieliczni przechodnie gorączkowo szukający masek z filtrem, w skrzynkach mailowych informacje od pracodawców, by pracować jednak z domu, jeśli to możliwe. Przede wszystkim z powodu katastrofalnej jakości powietrza. W środę miasto miało najbardziej zanieczyszczone powietrze spośród wszystkich dużych miast na planecie.
Najgorszy sezon w historii
Powodem tej kilkunastogodzinnej klimatycznej apokalipsy w Nowym Jorku są pożary lasów w Kanadzie. We wschodnich częściach kraju nie są one niczym nowym, aczkolwiek, jak donosi Reuters, w tym roku są znacznie bardziej problematyczne. Po pierwsze, pojawiły się dużo wcześniej niż w poprzednich latach. Dawniej ich szczyt przypadał na późny czerwiec i lipiec, teraz zaczęły się już na początku maja i coraz bardziej wymykają się spod kontroli. Spłonęło już ponad 3,3 mln ha, czyli obszar równy jednej dziesiątej terytorium Polski. Według wyliczeń kanadyjskiej narodowej agencji meteorologicznej to aż 13 razy więcej niż wynosi średnia powierzchnia spalonych obszarów w analogicznym okresie przez ostatnie 10 lat.