Izraelski wstrząs
Izrael zmierza w stronę katastrofy. Stawką jest przyszłość i przetrwanie
Benjamin Netanjahu dopiął swego. Kneset przegłosował kluczową reformę wymiaru sprawiedliwości. Odebrał sądowi najwyższemu prawo do obalania tych decyzji rządu, które sąd uzna za „nieracjonalne”, np. w styczniu nie zgodził się, by ministrem finansów został polityk skazany za oszustwa podatkowe.
Opozycja uznaje to za sądowy zamach stanu. Do ostatniej chwili próbowała powstrzymać większość parlamentarną, najbardziej konserwatywną i nacjonalistyczną w historii kraju, niechętną kontroli sądowej i niekryjącą autorytarnych ciągot. Argumenty ma podobne do tych padających w Warszawie i Budapeszcie. Twierdzi, że sąd uzurpuje sobie uprawnienia, bo nie powinien na podstawie subiektywnego widzimisię podważać woli reprezentantów wybranych przez społeczeństwo. Większości, w której silny głos mają ortodoksi, nie podoba się też dorobek sądu najwyższego jako obrońcy praw mniejszości, w tym izraelskich Arabów i członków społeczności LGBT.
Zmierzamy w stronę katastrofy, przestrzegał tuż przed głosowaniem opozycyjny lider Yair Lapid. W tym czasie policja oblewała z armatek wodnych tłumy demonstrantów blokujące dostęp do Knesetu. Manifestanci wdarli się do jego ogrodów, przekonani, że reforma oznacza koniec praworządności i demokracji i jest wstępem do dyktatury. Nie ma wielu innych zabezpieczeń praworządności, więc Netanjahu, za którym ciągną się zarzuty o korupcję, rozwiązał sobie ręce.
Nie powstrzymała go przeprowadzona na godziny przed głosowaniem nieplanowana operacja wszczepienia rozrusznika i trwające od siedmiu miesięcy regularne, bezprecedensowo wielkie demonstracje. Na niewiele zdał się marsz dziesiątek tysięcy osób wędrujących z Tel Awiwu do Jerozolimy, ogólnokrajowy strajk firm, rady Joe Bidena, prezydenta Stanów Zjednoczonych i głównego sprzymierzeńca, by się z reformą nie spieszyć.