Pułkownik Barbie
Widzowie w Kuwejcie nie obejrzą „Barbie”. Wschód Azji też ma z filmem kłopot
Od zalewu różu będą izolowani widzowie w Kuwejcie. Ma to ich chronić przed „ideami i przekonaniami” sprzecznymi z wartościami ultrakonserwatywnej monarchii, gdzie nie ma miejsca na „promowanie homoseksualizmu i transformacji seksualnej”. A w filmie występują osoby homoseksualne i transpłciowe. Stąd zakaz zapowiedział też minister kultury Libanu, czyli kraju dotąd przychylnego społeczności LGBT, jednak pogrążającego się w wewnętrznym sporze, w którym chrześcijańscy i muzułmańscy radykałowie coraz ostrzej walczą z postępowcami. Z drugiej strony film wyświetlają kina w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Katarze, Bahrajnie, a nawet w Arabii Saudyjskiej, co tłumaczy się nadzieją na większe dochody z rozrywki oraz turystyki.
Także wschód Azji ma kłopot z „Barbie”. Chodzi o mapę świata i przerywaną linię u wybrzeży Chin. W Wietnamie dopatrzono się tam fragmentu tzw. linii dziewięciu kresek bądź linii krowiego języka, która od lat 40. XX w., wbrew prawu międzynarodowemu i kosztem sąsiadów, wyznacza zasięg roszczeń terytorialnych ChRL na Morzu Południowochińskim. Producent usprawiedliwia się, że chodzi o dziecięcy rysunek, a startujące z Chin kreski są oznaczeniem szlaku, którym główna bohaterka podróżuje ze swojej krainy do świata rzeczywistego. Filipiny też mają problem z mapą, ale wydały zgodę na dystrybucję pod warunkiem zamazania mapy.
Żadnych wątpliwości nie ma za to grupa Republikanów z amerykańskiego Kongresu, oskarżająca producentów o próbę przypodobania się Chinom. „Barbie” ma być kolejnym dowodem na to, jak Hollywood ulega chińskim cenzorom. W Państwie Środka dochodziło już do usuwania wątków, które są wrażliwe z powodów politycznych czy obyczajowych. Pytanie, na ile Chiny mają wpływ na linię Hollywood, musi być zasadne, skoro Pentagon ogłosił, że nie udostępni swoich baz i sprzętu tym studiom filmowym, które spełniają oczekiwania chińskiej cenzury.