Film „Barbie”, kinowy szlagier tego lata, jest wyzwaniem dla władz z Bliskiego Wschodu.
Rozbuchany marketing „Barbie”, nostalgia 40-latków i rosnąca potrzeba eskapizmu przyniosły efekty: film Grety Gerwig podbija kina. Co ma nam dziś do powiedzenia lalka w neonowym różu?
Ubiegłego lata przychody z kin – wciąż niedomagających po pandemicznej izolacji – uratował Tom Cruise, nadlatując z długo oczekiwaną drugą częścią „Top Gun”. W tym roku podobną misję wypełniły Greta Gerwig, Margot Robbie i lalka Barbie, a swoje dorzucił Christopher Nolan.
Dorośli mogą liczyć na dobrą zabawę, lecz na poziomie zaawansowanego współczesnego dyskursu o biologicznej i kulturowej płci, nierównościach w traktowaniu kobiet, męskiej władzy jest to jednak propozycja nie do końca satysfakcjonująca.
Jedną z wielu karier lalki Barbie są występy w filmach animowanych. Do tej pory powstało ich aż czterdzieści dwa.
Osiągnąwszy przed czterdziestką status gwiazdy, zrobił sobie kilka lat przerwy na ojcostwo. Na ekrany Ryan Gosling wraca rolą Kena w „Barbie” w reż. Grety Gerwig, blond przystojniaka uczącego się prawdziwego życia.
Greta Gerwig dała pokoleniu Z, żyjącemu w nowej erze feminizmu i ruchu #MeToo, kolejną ekranizację „Małych kobietek”. Poprzednie generacje miały swoje wersje. Każde zasługuje wszak na własną Jo.
Nowy film Grety Gerwig zdobył sześć nominacji do Oscarów, ale brak wśród nich tej za reżyserię i tak wywołał dyskusję o faworyzowaniu męskiego kina.
Ponad 150 lat po premierze powieść „Małe kobietki” pozostaje jednym z kluczowych tekstów amerykańskiej kultury popularnej.
Dwa Złote Globy i pięć oscarowych nominacji to nie przypadek, choć jeśli chodzi o młodzieżową komedię „Lady Bird”, nie zabraknie sceptyków zaskoczonych, o co w ogóle tyle hałasu?