Sam kraniec Indii
Przemoc wybuchła w maju. O sterowanej przez władzę wojnie domowej w Indiach
Po defiladzie uświetniającej rocznicę uzyskania przez Indie niepodległości, 15 sierpnia, premier Narendra Modi przemawiał przez półtorej godziny. Mówił m.in. o tym, że już w 2047 r. – na stulecie niepodległej republiki – widzi Indie wśród państw rozwiniętych i kluczowych dla światowego ładu. Najbliższe pięć lat przedstawił jako czas nadejścia „Nowych Indii”.
Modi rządzi od dekady, obietnic składał już wiele i choć większości nie dotrzymał, magia jego przemówień wciąż działa. Premier ma wyższe poparcie niż cała Indyjska Partia Ludowa (BJP), której przewodzi. Dlatego ważnym elementem jego strategii przed przyszłorocznymi wyborami jest zachowanie nieskazitelnego wizerunku, odsuwanie się od problemów czy kontrowersji. Kluczowe, aby przetrwała zbitka myślowa: Modi to przyszłość.
Niewiele może mu zagrozić. Mimo że 26 ugrupowań opozycyjnych połączyło się właśnie w wielką koalicję o nazwie INDIA, to prawicowo-konserwatywna BJP przyszłoroczne wybory najpewniej wygra, powiększając jeszcze przewagę w obu izbach parlamentu. I zrobi to za pomocą paliwa najskuteczniej dzielącego i mobilizującego dziś elektorat w Indiach, czyli communal violence – przemocy, do której dochodzi zwykle na bazie zawikłanych sporów etnicznych, wyznaniowych czy ekonomicznych.
Dotąd najczęściej wykorzystywaną przez rząd linią konfliktów były podziały między wyznawcami hinduizmu i muzułmanami. Przy współudziale członków BJP i bierności policji, na ogół realizowane rękami gangów, trwa podżeganie do nienawiści, nasilają się akty przemocy: podpalenia, lincze, zabójstwa, gwałty. Dokonywane pod pretekstem np. oskórowania świętej dla hindusów krowy czy zawarcia ślubu międzyreligijnego.
W błyskawicznym szerzeniu agresji pomaga manipulacja i propaganda, która ma już nad Gangesem żartobliwy przydomek „uniwersytet Whatsappa” – kto na nim „studiuje”, rozprzestrzenia bzdury i fake newsy.