Hamas zaatakował, potężny militarnie Izrael dał się zaskoczyć. Odwet też może się skomplikować
Po niemal 48 godz. od ataku Hamasu jedno wiemy z całą pewnością – Izrael dał się zaskoczyć, i to na gigantyczną skalę. Nasycona technologią i dumna z niezwykłej skuteczności armia regionalnego mocarstwa jądrowego uległa w pierwszych godzinach lekko uzbrojonym, ale stosującym nietypowe metody bojownikom, których w założeniu miała nigdy nie dopuścić bliżej niż na odległość strzału.
Na ile teraz można ocenić sytuację, zawiodło wszystko – od wywiadu (przygotowanie operacji na taką skalę musiało zająć przynajmniej kilka miesięcy), przez zdolność do wyprzedzającej odpowiedzi, po stan gotowości oddziałów rozmieszczonych w bezpośredniej styczności z potencjalnym wrogiem. W ciągu kilku godzin upadł izraelski mit, odwróciły się role Dawida i Goliata. Brzmi znajomo?
Izraelowi nie pomógł też Pegasus, opiewany jako wszechmocne narzędzie totalnej inwigilacji. Jasne jest, że prawdziwi spiskowcy w dzisiejszych czasach unikają smartfonów i komunikatorów, ale jakąś łączność musieli przecież utrzymywać. Nie zdołano z niej wyłowić symptomu nadchodzącej burzy.
Ostatnie lata obfitują w przypadki błędów, nieprzygotowania, złej oceny sytuacji formalnie potężniejszych armii w zetknięciu z przeciwnikiem zdeterminowanym, mającym czas na przygotowanie, wykorzystującym luki w przewadze wroga, innowacyjnym (co wcale nie znaczy superzaawansowanym) w taktyce i technice.