Na zgliszczach imperium
Ukraiński historyk dla „Polityki”: To ważny punkt zwrotny. Agonia Rosji już się zaczęła
TOMASZ TARGAŃSKI: – Gdzie pan był 24 lutego 2022 r., w dniu ataku Rosji?
SERHII PLOKHY: – W Wiedniu. Wcześnie rano obudził mnie mail od kolegi. Kiedy zobaczyłem wiadomości, poczułem, że serce zaczyna mi mocniej walić. Do końca się łudziłem, że Władimir Putin nie zdecyduje się na atak.
Co pana zaskoczyło w pierwszych dniach wojny?
Jej skala. Fakt, że była to prawdziwa inwazja w stylu drugiej wojny światowej, a nie chirurgiczna operacja, do których przyzwyczaił nas XXI w. Skontaktowałem się z rodziną i przyjaciółmi mieszkającymi w Zaporożu oraz Dniprze. Później zacząłem zastanawiać się, jaka będzie skala oporu.
W swojej najnowszej książce „The Russo-Ukrainian War” napisał pan, że już po miesiącu inwazji jej ostateczny rezultat był dla pana oczywisty.
Jeśli przyjmiemy, że celem Putina było zniszczenie ukraińskiej państwowości oraz udowodnienie, że Ukraińcy nie istnieją jako odrębny naród, to już pod koniec marca 2022 r. było jasne, że poniósł klęskę. Kijów się obronił, ukraiński opór tężał, a Rosjanie zaczęli ponosić dotkliwe straty. Wiele zależy od tego, jak zdefiniujemy cele obu stron. Dla Ukraińców od początku była nim obrona niepodległości. Kolejne miesiące utwierdzały mnie w przekonaniu, że bez względu na to, jak długo jeszcze potrwa wojna oraz jaki będzie ostateczny przebieg granic, Ukraina przetrwa. Pod tym względem Putin już przegrał.
Dla Ukrainy jest to zatem wojna o niepodległość. A dla Rosji?
To kolejna z serii wojen rozpętanych w wyniku dezintegracji imperium. Początkiem tego procesu były pierwsza wojna światowa i rewolucja bolszewicka, w wyniku których Rosja utraciła kontrolę nad Polską i Finlandią. Stalin w latach 40. XX w.