Zimne głowy
Finlandia odgradza się barierą od Rosji. Inaczej niż Polska: twardo, ale ze współczuciem
Jak na ciche przygraniczne miasto widok był niecodzienny. Pod koniec starego roku w 73-tysięcznej Lappeenrancie odbyły się równocześnie dwie demonstracje. Na placu przed urzędem miasta stanęli naprzeciw siebie: żyjący tu Rosjanie oraz grupka obywateli z flagami Ukrainy.
Nie był to jednak spór o wojnę. Gdy w listopadzie Finlandia zamknęła wschodnią granicę, 3 tys. rosyjskojęzycznych mieszkańców miasta – w większości imigrantów przybyłych w ostatnich latach – z dnia na dzień zostało odciętych od rodzin po drugiej stronie. Na transparentach żądali dostępu do bliskich. Zaraz obok inni protestujący przypominali: to wszystko przez Władimira Putina.
Właśnie między współczuciem a geopolityką muszą lawirować lokalne władze. – Wielu z nas ma tu podwójne obywatelstwo. Po ataku na Ukrainę zorganizowaliśmy w szkołach specjalne lekcje, po zamknięciu granicy były spotkania w ratuszu. To wszystko, co dało się zrobić – mówi zastępca burmistrza Jari Iskanius. Niskie zimowe słońce razi tu najbardziej, więc od razu po wejściu do gabinetu opuszcza żaluzje. – Granica z Rosją będzie dzielić ludzi przez najbliższe lata. Musimy się do tego przyzwyczaić.
Przed tym samym wyzwaniem stanęła w ostatnich tygodniach cała Finlandia.
Inna zielona granica
Właśnie w okolicach Lappeenranty, stolicy regionu Karelia Południowa, Rosja usiłowała wywołać jeszcze jeden kryzys migracyjny. Scenariusz przypominał ten, który od 2021 r. stosowano na granicy białorusko-polskiej. W sierpniu na przejścia drogowe zaczęli licznie docierać obcokrajowcy, głównie Afrykanie i obywatele państw bliskowschodnich. Nie mieli wiz. Wkrótce fińska straż graniczna zatrzymywała już ludzi w lasach.
Podróż większości z nich zaczynała się w Petersburgu, skąd wojskowymi samochodami byli przewożeni na pogranicze.