Gdy ich kiedyś zabraknie...
A gdyby zabrakło USA. Jeżeli Trump wygra, przyszłość NATO będzie śmiertelnie zagrożona
Można zrozumieć szok, jaki w Europie wywołały zapowiedzi byłego prezydenta podważające istotę NATO. Popłoch wzbudzają też zapowiedzi jego dawnych doradców. Mówią, że jeśli Donald Trump powróci do Białego Domu, spróbuje wyprowadzić Stany Zjednoczone z Sojuszu. W czasie ewentualnej drugiej kadencji nie będzie miał w swym otoczeniu współpracowników z tradycyjnego republikańskiego głównego nurtu. Dostanie za to wsparcie ideologicznie bliskich mu lojalistów z ruchu MAGA. Natosceptycyzm Trumpa nie przesądza jeszcze, że Ameryka pod jego kierownictwem opuści Sojusz czy go nawet osłabi. W kraju, który nie jest dyktaturą, liczy się jeszcze opinia społeczeństwa i poglądy elit kształtujących politykę zagraniczną. Czy one też uznają, że Ameryka może się bez NATO obejść?
Niechęć do wikłania się w europejskie spory leży w amerykańskim DNA. Trumpiści występują pod sztandarem America First. Tak w latach 30. XX w. nazwał się ruch sprzeciwu wobec angażowania się w europejskie konflikty i udziału w wojnie – pod wodzą Charlesa Lindbergha oraz innych sympatyków Trzeciej Rzeszy. Amerykański izolacjonizm ma długą historię, sięga początków państwa i ostrzeżeń George’a Washingtona, by młody kraj nie wchodził w międzynarodowe przymierza, bo te grożą wojnami i krępują swobodę działania. Uczestnictwo w pierwszej wojnie światowej okazało się epizodem przejściowego zaangażowania, zaraz później Senat nie ratyfikował traktatu wersalskiego i zablokował wejście kraju do Ligi Narodów.
Okres wsobności zakończył japoński atak na Pearl Harbor, wymuszający udział w drugiej wojnie światowej. Izolacja nie mogła być sposobem na supermocarstwowy Związek Radziecki – lęk przed nim stał się motorem utworzenia NATO. Obie amerykańskie partie zjednoczyło wówczas przekonanie, że konieczne jest utrzymywanie – w ramach NATO – oddziałów na Starym Kontynencie.