Ognisko na piasku
Spór o europejski pakt migracyjny. Do rozwiązania problemu wciąż jest daleko
Gdy Moctar Dan Yaye widzi płomień nad horyzontem pustyni, cieszy się. Mówi na to ogień nadziei. To znak, że ktoś potrzebuje pomocy. Ten 30-letni mężczyzna mieszka w Agadezie, głównym mieście środkowego Nigru. Kilka lat temu wraz z kolegami założył Alarme Phone Sahara, organizację pomagającą migrantom. Przez Niger wiedzie główny szlak migracyjny Afryki. Agadez to najważniejszy punkt przesiadkowy na trasie.
– Według naszych badań tylko 8 proc. ludzi ma zamiar dotrzeć do Europy. 70 proc. to pracownicy sezonowi jadący do Libii czy Algierii. Z nastaniem pory deszczowej wracają do swoich krajów – mówi Dan Yaye. – Tak było zawsze. Aż w 2016 r. na skutek żądań Europy nigeryjskie wojsko przestało ich przepuszczać.
To wtedy – jak mówi – ludzie zaczęli się gubić na pustyni. Zamiast oznaczonych palikami czy stosami kamieni głównych szlaków przez Saharę wybierali boczne ścieżki: długie, kręte, mylące. – Na pustyni nawet kłopot z oponą może oznaczać katastrofę. Podróżującym rozdajemy ulotki o tym, jak się wtedy zachować. Nie wszyscy wiedzą, że najlepiej rozpalić ognisko. Przy dobrej pogodzie ogień widać nawet z 20 km – opowiada Dan Yaye.
Rozmawiamy na WhatsAppie w ostatni wieczór ramadanu. To czas radości i spotkań z rodziną, ale mężczyzna pilnuje, by jego telefon był naładowany. Migranci nie zawsze dzwonią – zasięg na Saharze jest ograniczony. Alarme Phone Sahara polega więc na sieci informatorów. To Tuaregowie mieszkający w oazach na północy Nigru, świetnie znający teren. Dzień i noc wymieniają się wiadomościami o białych pick-upach, którymi podróżuje po kilkanaście osób. Wypatrują ognisk.
Kilka miesięcy temu, po kilkuletniej przerwie, Agadez znów zapełnił się migrantami.