Gry komputerowe są nudne, książki są nudne, filmy są nudne (jak w "Rejsie" - "nic się nie dzieje"). Gdy wszystko zaczyna cię nudzić – spraw sobie chrząszcza i uczyń z niego... boksera. Taki przynajmniej robią dzieci w Japonii i dobrze się przy tym bawią, ustalilo brytyjskie "Metro".
Najlepszym fighterem jest podobno osobnik o buńczucznie brzmiącej nazwie rohatyniec herkules (Dynastes hercules), o czym wie każdy japoński chłopiec. Wygląda jak skrzyżowanie miniczołgu z nosorożcem, ma bojowe nastawienie do świata i szybko się rozmnaża, toteż jest wdzięcznym obiektem hodowlanym. Dzielny mały herkules nie jest jednak sposobiony – jak by to wynikało z tradycji kulturowej – na mistrza japońskich sztuk walki. Przyjechał do Japonii, by boksować. Turnieje walczących ze sobą opancerzonych chityną zawodników przyciągają tłumy.
Pierwszy etap rozgrywek ma na celu wykluczenie z gry osobników najsłabszych. Kiedy więc chitynowe chucherka zostaną pokonane przez miniaturowych mocarzy, wówczas na ring bokserski ma prawo wkroczyć 15 zwycięskich małych "terminatorów", które wykańczają się wzajemnie podczas kolejnych rund.
W całą "zabawę" zaangażowały się i inne kraje. Na potrzeby pojedynków bokserskich hoduje się dodatkowo "napakowane" (o większych gabarytach; niektóre osiągają nawet 20 cm długości) chrząszcze, by te następnie masowo (choć zapewne bez swojej wiedzy czy przyzwolenia) przybywały do Japonii nawet z tak odległych miejsc jak Australia, Kamerun czy Filipiny.
Jednym słowem – biznes kwitnie, a dzieci same sobie organizują czas wolny.