Świat

Zamieszki, szturm na parlament – Gruzini robią wszystko, by uciec z objęć Moskwy

Protesty w Tbilisi przeciwko ustawie o tzw. zagranicznych agentach, 13 maja 2024 r. Protesty w Tbilisi przeciwko ustawie o tzw. zagranicznych agentach, 13 maja 2024 r. Giorgi Arjevanidze / AFP / East News
W ciągu ostatnich dni ulice Tbilisi stały się kolejnym frontem politycznej walki pomiędzy Zachodem a Rosją. Mieszkańcy Gruzji masowo protestują przeciwko ustawie o zagranicznych agentach wpływu.

Projekt został przyjęty w trzecim czytaniu we wtorek późnym popołudniem. Za jego przyjęciem głosowało 84 posłów, 30 było przeciw. Zakłada on uznanie setek organizacji medialnych i instytucji pozarządowych za tzw. zagranicznych agentów wpływu, których działalność na terenie Gruzji musi być mocno regulowana, gdyż może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Każdy podmiot, którego wpływy, w tym granty na działalność obywatelską, pochodzą w co najmniej 20 proc. ze źródła zagranicznego, musi zostać zarejestrowany przez rząd w Tbilisi jako instytucja „służąca realizacji celów obcego państwa”. Zdaniem opozycji, przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego oraz Unii Europejskiej, wobec której Gruzja uzyskała oficjalnie status kandydata w grudniu 2023 r., to ruch przesuwający kraj w kierunku autorytaryzmu. Ma potencjał naruszania wolności słowa oraz swobód obywatelskich, niebezpiecznie też przypomina ustawy przyjmowane w innych krajach wrogo nastawionych wobec pryncypiów liberalnej demokracji – na czele z Rosją.

Weto na nic się nie zda?

Przyjęcie ustawy wzbudziło ogromny sprzeciw Gruzinów, którzy w ubiegły weekend tłumnie wyszli na ulice w geście protestu. W czasie kulminacyjnej demonstracji na ulicach Tbilisi znajdowało się ponad 200 tys. osób. Premier Irakli Kobachidze z partii Gruzińskie Marzenie, który od lutego jest szefem tamtejszego rządu, ignoruje jednak sprzeciw ze strony obywateli. Znany z konserwatywnych, antyzachodnich i bliskich ideologii Kremla poglądów polityk pozostaje nieugięty – poinformował już, że ustawa o zagranicznych agentach wpływu zostanie przyjęta przy użyciu wszystkich dostępnych środków. Kobachidze, który niedawno był jednym z głównych prelegentów zjazdu narodowych populistów w Budapeszcie, gdzie obok Viktora Orbána i Mateusza Morawieckiego przemawiali też trumpowscy aktywiści i latynoamerykańska ultrakonserwatywna prawica, użył też siły do pacyfikacji protestujących.

Społeczne niezadowolenie osiągnęło jednak apogeum we wtorek, kiedy ustawa była czytana w parlamencie po raz trzeci – i ostatni. W tej chwili czeka na podpis prezydent Salome Zurabiszwili, liberalnej, urodzonej we Francji polityczki, byłej dyplomatki. Sprawuje ona urząd głowy państwa od 2018 r., ale będzie ostatnią osobą na tym stanowisku, która posiada bezpośrednią legitymację demokratyczną. W wyniku reformy konstytucyjnej przeprowadzonej trzy miesiące temu pod nadzorem Gruzińskiego Marzenia kolejni prezydenci kraju nie będą już wybierani w wyborach powszechnych – zamiast tego o prezydenturze zadecyduje specjalne kolegium elektorskie. Zurabiszwili zapewne zawetuje ustawę, ma na to dwa tygodnie. Nawet jeśli się tak stanie, parlament może odrzucić jej weto zwykłą większością głosów. Wówczas ustawa wejdzie w życie w ciągu 15 dni roboczych.

Czytaj też: Tęcza i pogrom w Tbilisi. Cerkiew i nacjonaliści znów atakują

Walki na ulicach, kryzys z Unią

We wtorek wokół budynku parlamentu doszło do dramatycznych, miejscami szokujących scen. Studenci w Tbilisi masowo opuszczali od rana sale wykładowe, kierując się w stronę centrum miasta. Młodzież zebrała się również w Batumi, organizując opozycyjny przemarsz. Gruzińskie ministerstwo spraw wewnętrznych uznało jednak te zgromadzenia za nielegalne, wobec zebranych użyto siły. Przez kilka godzin po południu ulice Tbilisi przypominały arenę wojny partyzanckiej, bo demonstranci barykadowali się na głównych arteriach komunikacyjnych. Policja w odpowiedzi próbowała złamać ich opór armatkami wodnymi, sama też zbudowała przenośne fortyfikacje wokół parlamentu. Amerykańskie radio publiczne NPR zamieściło w mediach społecznościowych nagrania, na których widać studentów próbujących sforsować policyjne bariery i przedrzeć się bliżej terenu legislatury. Organizacje pozarządowe donoszą już o aresztowaniach studentów, których władze uznają za liderów protestów – mimo że te w dużej mierze mają wciąż charakter spontaniczny.

Gruzja znajduje się też w coraz większym kryzysie dyplomatycznym. W Tbilisi jest teraz Michael Roth, kierujący komisją spraw zagranicznych Bundestagu. Wczoraj spotkał się z przedstawicielami grup opozycyjnych i organizacji trzeciego sektora. Oznajmił też, że jeżeli ustawa o zagranicznych agentach wpływu zostanie przyjęta, status Gruzji jako kandydata do Unii Europejskiej może zostać zawieszony, a nawet cofnięty. Dzisiaj Roth, wraz z politykami z Polski, Czech, Litwy i Finlandii, miał spotkać się z delegacją Gruzińskiego Marzenia, ale jak napisał na Twitterze, rząd odmówił rozmowy z zagranicznymi dyplomatami. Do odrzucenia ustawy wzywają Amnesty International, Freedom House, a także przedstawicielstwo Narodów Zjednoczonych w Tbilisi. Wyrazy poparcia dla gruzińskich opozycjonistów i liderów społecznych wyraziła m.in. przewodnicząca Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola, pisząc w mediach społecznościowych, że „Europa Was słyszy i o Was nie zapomina”. W praktyce jednak, poza wywieraniem nacisków politycznych, Bruksela nie jest w stanie nic zrobić. Zwłaszcza że Kobachidze nie wydaje się ani specjalnie zainteresowany współpracą ze Wspólnotą, ani przestraszony wizją utraty jakichkolwiek z nią powiązań, nawet gospodarczych.

Gruzińskie Marzenie brnie w autorytaryzm

W Parlamencie Europejskim pojawiła się nawet inicjatywa deputowanych Zielonych, Liberałów z grupy Renew oraz Socjalistów, by Wspólnota przygotowała pakiet sankcji wymierzonych w premiera Gruzji oraz jego bezpośrednie otoczenie. Powstał już w tej sprawie list skierowany do szefa unijnej dyplomacji Josepa Borrella. Politycy Gruzińskiego Marzenia brną jednak dalej w autorytaryzm. Ich zdaniem całym politycznym Zachodem, w tym Unią Europejską, kieruje tajemnicza organizacja spiskowa, którą we własnej narracji nazywają „partią machiny wojennej”. Sugerują w ten sposób, że to zachodni politycy są winni napaści Rosji na Ukrainę, zarabiając w ten sposób na konflikcie ogromne pieniądze. To samo próbują robić, buntując zwykłych Gruzinów przeciwko własnemu rządowi, a nowa ustawa ma być krokiem w kierunku zwiększenia transparentności w kraju. Dzięki niej, twierdzą władze, jak na dłoni widać będzie, kto na terenie Gruzji realizuje interesy „partii machiny wojennej”, pchając kraj do bliżej nieokreślonej konfrontacji – prawdopodobnie z Rosją.

W Tibilisi przebywa obecnie senator Koalicji Obywatelskiej Bogdan Klich. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” stwierdził, że obawia się dalszej eskalacji i bezpośredniej konfrontacji pomiędzy protestującymi a siłami mundurowymi. Gruzińscy aktywiści piszą natomiast w zagranicznych mediach, że obecna fala protestów została wywołana przez kontrowersyjną ustawę, aczkolwiek problemy Gruzji są znacznie szersze niż jeden projekt legislacyjny. Tamtejsza opozycja daje dzisiaj czerwoną kartkę formacji politycznej, która konsekwentnie oddala gruzińskie społeczeństwo od Europy i europejskich wartości. Zdaniem wielu otwarcie realnej ścieżki do członkostwa we Wspólnocie było pierwszą prawdziwą szansą na trwałe zerwanie z zależnością Tbilisi od Moskwy. Nadzieja ta nie trwała jednak długo, co pokazuje ponad wszelką wątpliwość, że Władimir Putin nigdy nie zgodzi się na pełne samostanowienie narodów uznawanych przez niego za należące do rosyjskiej strefy wpływów. Ukraińcy przekonali się o tym w najtragiczniejszy sposób. Choć w przypadku Gruzji do otwartego konfliktu jeszcze daleka droga, nie ma wątpliwości, że rosyjski dyktator nie zawaha się liberalizacji kraju zdławić osobiście.

Czytaj też: Jak staliniści wymordowali gruzińskich poetów

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną