Szatańskie wersy
Szatańskie wersy. W Rosji Putina już nawet książki mają problemy. Jak w ZSRR
Pod koniec roku Asia Kazancewa miała promować w Moskwie swoją najnowszą książkę. Tematyka popularnonaukowa, tytuł: „Skąd się biorą dzieci?”. Nagle „oburzeni obywatele” – m.in. pracownicy nacjonalistycznych mediów i członkowie „patriotycznych” organizacji pozarządowych – zażądali odwołania wieczoru autorskiego, przy okazji wylewając hejt na autorkę. „Przyjaciele! Wsłuchaliśmy się w wasze głosy. Kasujemy spotkanie” – napisali organizatorzy z sieci handlowej „Czytaj gorod”. Dziennikarka, popularyzatorka nauki, w rozmowie z nami przyznaje, że takich przypadków było więcej. Musiała zrezygnować z kilku wykładów i spotkań autorskich. – Dzwoniono z groźbami. Czasem straszono zamachem terrorystycznym, w którym ucierpi publiczność – mówi Kazancewa.
Dmuchanie na zimne
Represje dotknęły ją nie z powodu tego, co pisze w książkach. Lecz dlatego, że otwarcie (np. na Facebooku) krytykuje agresję Rosji na Ukrainę. Była za to zatrzymywana, przesłuchiwana. W końcu przez państwową telewizję rozpuszczono plotkę, że Kazancewa finansuje ukraińską armię. „Patriotyczna publiczność”, czyli propaństwowi blogerzy, zaczęła kampanię przeciw dziennikarce, bo „jak można wydawać książki kogoś o tak antyrosyjskich poglądach?”. Atmosfera zagęszczała się, jej domowy adres opublikowano w sieci. Kazancewa, bojąc się o bezpieczeństwo swoje i córki, zdecydowała się na emigrację.
Po wyjeździe władze oficjalnie uznały ją za „agenta zagranicznego”. Zgodnie z rosyjskim prawem to osoba lub instytucja, która – zdaniem urzędników – jest finansowana z zagranicy. Takie piętno stanowi poważny problem, bo każdy, kto współpracuje z „agentem”, automatycznie brany jest na celownik przez organy ochrony prawa.