Front na front
Nie ma map terytorium, na które Macron zabrał Francję. Republika musi się wymyślić na nowo
Francuzi położyli się spać 7 lipca w Piątej Republice, a obudzili się z powrotem w Czwartej. Pierwszy raz po 1958 r. polityczny środek ciężkości przeniósł się bowiem z Pałacu Elizejskiego do Zgromadzenia Narodowego. Zamiast o tradycyjnej „większości prezydenckiej” mówi się dziś o „koalicji rządowej” w stylu niemieckim. Albo o „gabinecie technicznym” na modłę włoską. Społeczeństwo przyzwyczajone do silnej władzy prezydenta odkrywa teraz moc parlamentu, także jego najgorsze strony. Nie jest bowiem wykluczone, że na nowy rząd będzie czekać miesiącami. A na odbudowę stabilnej większości – aż do kolejnych wyborów, które najwcześniej mogą się odbyć za rok.
Rządzić będzie więc teraz dalej gabinet Gabriela Attala, który utracił zaufanie społeczeństwa, większość w izbie oraz jakąkolwiek zdolność realizacji programu. Attal cieszy się jednak – na razie – poparciem prezydenta. A szef państwa prawdopodobnie pozwoli mu trwać przynajmniej do końca igrzysk olimpijskich, które wiążą się nie tylko z dużym wysiłkiem organizacyjnym, ale także z potrzebą zapewnienia bezpieczeństwa krajowi przed atakami terrorystycznymi lub hybrydowymi. Zaufanie, jakim Macron darzy Attala, może jednak sprawić, że postawi go raczej na czele partii niż rządu. Prezydencki klub parlamentarny wymaga silnego przywództwa i pilnej przebudowy, wobec wzrostu roli Zgromadzenia potrzebny jest tam sprawdzony lider.
Francja: nadchodzi chwila prawdy
Bez względu na to, kto mu będzie szefował, rząd przejściowy nie może jednak trwać wiecznie. Chwila prawdy przyjdzie choćby w toku październikowej dyskusji nad budżetem państwa. Wtedy potrzebna będzie większość deputowanych, która go uchwali, albo przynajmniej ich milcząca zgoda, jeśli premier skorzysta z art.