Kula drasnęła jego ucho, ale Trump ma nadal niezawodny słuch i doskonale wyczuwa, co ludzie chcą usłyszeć. A po tym, co się stało 13 lipca, pragną oczywiście trochę spokoju, mają dość amerykańskiej zimnej wojny domowej i nie chcą, żeby przekształciła się w gorącą. Czy jednak były prezydent powtórzy ten apel o jedność w czwartek wieczorem na konwencji Partii Republikańskiej, która formalnie namaści go na swego kandydata do Białego Domu?
Jego stronnicy nie wypowiadają się tak pojednawczo. Politycy republikańscy zrzucają odpowiedzialność za zamach na prezydenta Joe Bidena i Demokratów. „Twierdzą, że Trump jest autorytarnym faszystą, którego trzeba za wszelką cenę powstrzymać. Retoryka ta doprowadziła do próby jego zabójstwa” – powiedział starający się o wiceprezydenturę u jego boku senator J.D. Vance. „Demokraci chcieli, żeby to się stało. Od lat pragną, żeby zniknął, i gotowi są zrobić wszystko, żeby do tego doszło” – oświadczyła ultraprawicowa kongresmenka Marjorie Taylor Greene. A kongresmen z Pensylwanii Mike Collins wezwał stanową prokuraturę do postawienia prezydentowi zarzutu podżegania do zabójstwa.
Zamach na Trumpa: wyborcze paliwo
Dla trumpistów zamach stał się paliwem podsycającym ich znaną narrację – Trump jest ofiarą prześladowań, oczerniania, fałszywych oskarżeń i procesów organizowanych przez sądy kapturowe, aby skompromitować go jako kandydata do Białego Domu. Kiedy to nie skutkuje, bo prowadzi w sondażach z Bidenem, trzeba go zamordować. Tylko dlaczego wykonawcą okazał się 20-letni amator? Thomas Matthew Crooks, zastrzelony przez agentów Secret Service, w szkole średniej został usunięty z klubu strzeleckiego, bo nie umiał posługiwać się bronią. Czy próbował zabić Trumpa, żeby udowodnić całemu światu, że jest twardym macho i dobrym snajperem?