Tiktokowa pierestrojka
Tiktokowa pierestrojka. Czy antychaviści w końcu sięgną po władzę Wenezueli?
Gdyby na sondażach dało się polegać, kandydat wenezuelskiej opozycji, jeszcze niedawno nikomu nieznany eksdyplomata, 74-letni Edmundo González, miałby wygraną w kieszeni. W badaniach opinii cieszy się poparciem ponad połowy ankietowanych. Urzędujący prezydent Nicolás Maduro ma zaledwie połowę poparcia, na jakie może liczyć jego rywal. Przepaść.
Wenezuela widziała jednak już niejeden cud. I nie chodzi wcale o wyborcze fałszerstwa: transparentności wyborów pilnowały tam przez lata organizacje międzynarodowe. Oponenci nieraz wieszczyli rychły upadek Cháveza (zmarł w 2013 r.). A Chávez nigdy nie przegrał wyborów; tylko raz przegrał referendum – jedno z niezliczonych. Potem nieraz wieszczono klęski Maduro. Myślenie życzeniowe było silniejsze od realiów.
Tymczasem rewolucja boliwariańska, jak oficjalnie nazwano serię egalitarnych reform socjalnych zapoczątkowanych w 1999 r., zapewniła obozowi chavistów potężne i długotrwałe poparcie, przede wszystkim ubogich. Maduro w ciągu zaledwie kilku lat od śmierci ojca założyciela roztrwonił to, co było pozytywne w przemianach pod przywództwem Cháveza i – chcąc zachować władzę – zaczął się uciekać do represji. Przekształcił demokrację plebiscytową dyrygowaną przez wodza (Chávez) w zwyczajny autorytaryzm.
Spadek cen ropy na rynkach światowych, fatalne zarządzanie i rozkradanie państwowego majątku przez boli-burżuazję, nową boliwariańską klasę rządzącą, doprowadziły do gospodarczej zapaści kraju. Na ulicach miast rządziły gangi i policja, która była jeszcze jednym z nich. Od czasu najbardziej kryzysowego 2017 r. – kryzysowego także politycznie, bo funkcjonowali wówczas dwaj prezydenci i dwa parlamenty – ok. 5 mln Wenezuelczyków opuściło kraj.