Wenezuela wrze po prawdopodobnym oszustwie wyborczym, jakiego dopuścił się obóz rządzący Nicolása Maduro. 28 lipca Wenezuelczycy poszli do urn wybierać prezydenta. Przedwyborcze sondaże niezależnych ośrodków wskazywały jako pewnego zwycięzcę Edmunda Gonzáleza, kandydata (prawie) zjednoczonej opozycji. Nazajutrz jednak państwowa komisja wyborcza ogłosiła, że zwyciężył Maduro. Jego oponenci – a za nimi największe demokracje Ameryki Łacińskiej oraz Stany Zjednoczone i Unia Europejska – zażądali przedstawienia protokołów z obwodowych komisji wyborczych. Na razie władze uchylają się od spełnienia żądania. Według danych zebranych w większości komisji przez opozycję González dostał 67 proc., a Maduro – 30 proc.
Od ponad tygodnia trwają demonstracje tłumione przez policję. Zatrzymano ponad 2 tys. osób. Maduro grozi więzieniem liderom opozycji i głosi, że „cyberfaszyści” chcą dokonać zamachu stanu. Wyrzucił z Wenezueli kilku ambasadorów z państw krytykujących politykę Caracas. Ujawnienia protokołów domagają się też dotychczasowi sojusznicy – prezydenci: Lula z Brazylii, Gustavo Petro z Kolumbii i Andres Manuel López Obrador z Meksyku – i proponują mediację między wenezuelskim przywódcą a opozycją (chodzi prawdopodobnie o pokojowe odejście Maduro z gwarancjami nietykalności dla niego i najbliższych współpracowników). Inna dawna sojuszniczka, eksprezydentka Argentyny Cristina Fernández-Kirchner, żądając jawności, powołała się na Hugona Cháveza (zmarłego w 2013 r. poprzednika Maduro) i spuściznę „rewolucji boliwariańskiej”. Jaki to przyniesie skutek, zobaczymy.