Ossi czują się gorsi
Turyngia, „serce Niemiec”, jest najważniejsza. Jeśli władzę wezmą populiści z AfD, karnawał się skończy
Już 1 września cała Europa będzie patrzeć na wybory w trzech landach byłej NRD. W sondażach przez całe lato prowadziła prawicowo-populistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD). A sklecony na gruzach lewicowych ugrupowań Sojusz Sahry Wagenknecht (BSW) stał się trzecią siłą.
Kampania była ostra, z rękoczynami wobec polityków z berlińskiej centrali włącznie. Kanclerz Olaf Scholz słabo wypadł na wiecu w Dreźnie. Za to minister obrony Boris Pistorius – dobrze w Erfurcie. Nie udało się jednak ukryć rozdźwięku z lokalnymi politykami. Ci z Berlina nalegali na budowę ściany przeciwogniowej wobec wzrostu AfD i BSW – żadnych koalicji. Ale lokalni politycy już się chwiali. A nuż współpraca ucywilizuje radykałów… To stary spór sięgający w niemiecką historię. Czy można obronić liberalną demokrację, wchodząc w konszachty z jej wrogami? Obecna „republika berlińska” to nie Republika Weimarska z lat 20. XX w., AfD to nie NSDAP, a BSW to nie przedwojenni komuniści. A lokalna historia jest dłuższa niż 35 lat zjednoczenia, ponad 40 lat NRD i 13 lat Trzeciej Rzeszy…
Serce Niemiec
Kluczowe znaczenie ma tu sama Turyngia, „serce Niemiec”. Graniczy z Saksonią, Bawarią, Hesją. Tu w monumencie Kyffhäuseru czeka na przebudzenie duch cesarza Rudobrodego. W Górach Harcu zlatywały się na sabat czarownice. W Turyngii urodził się Marcin Luter, a Thomas Müntzer przewodził wojnom chłopskim. W Weimarze osiadł Goethe, a w Erfurcie Napoleon dzielił świat z carem Aleksandrem. Tu, na pograniczu Turyngii i Saksonii, Tomasz Mann w „Doktorze Faustusie” ulokował niemiecki pakt z diabłem.
W rewolucję przemysłową Turyngia weszła bez wielkich pieców i wędrówki chłopów do powstających na rżysku metropolii. Tu firmy o światowej renomie wrastały w wielopokoleniowe tradycje chałupniczego rzemiosła.