Targi wojenne
Żądania spisane na jednej kartce i „odwrócony Nixon”. Czy Trump ma w ogóle plan na koniec wojny?
Prezydent Wołodymyr Zełenski powiedział w niedzielę, że jest gotów ustąpić ze stanowiska, jeśli to przyniosłoby pokój Ukrainie. Propozycja padła podczas nieformalnej rozmowy z dziennikarzami i raczej jest kontynuacją wymiany „uprzejmości” z prezydentem Donaldem Trumpem niż oficjalnym stanowiskiem. Kilka dni wcześniej Trump nazwał Zełenskiego „dyktatorem bez wyborów”, po tym jak ten zarzucił mu, że żyje w „bańce dezinformacyjnej”. Co z kolei było reakcją na słowa Trumpa, że Ukraina nie powinna rozpoczynać tej wojny, a sam Zełenski ma poparcie na poziomie 4 proc.
W ramach przypisów: jak wiele trzeba mieć złej woli, żeby nazwać Zełenskiego „dyktatorem” i jednocześnie nie zająknąć się na temat systemu władzy w Rosji. Zarzut, że rządzi „bez wyboru”, też jest nietrafiony – na głosowanie nie pozwala obowiązujący w Ukrainie stan wojenny. W Rosji wyborów w rozumieniu zachodnim nigdy nie było. Poparcie dla Zełenskiego kształtuje się na poziomie nie 4, ale 57 proc. (ośrodek KIIS), czyli wyraźnie wyższym niż dla Trumpa. I w końcu teza o ukraińskiej agresji na Rosję była już tak absurdalna, że sam Trump się z niej wycofał (choć dodał, że Ukraińcy niepotrzebnie prowokowali).
Ta wymiana rac może się wydawać skutkiem zasadniczego zwrotu w polityce USA wobec Ukrainy. W tej opowieści Kijów z niemalże sojusznika stał się balastem w dalekosiężnych planach nowej administracji. O ile takie plany istnieją. Bo jest też druga opowieść – że Ukraińcy nie przyjęli wszystkich żądań Amerykanów i Trump się wściekł.
Trump źle liczy
Ten kryzys zaczął się 12 lutego, gdy do Kijowa dotarł sekretarz skarbu Scott Bessent. Według naszych rozmówców przywiózł ze sobą tylko jedną kartkę, w zasadzie nie do negocjacji.