Czerwono czarni
Tego jeszcze w Niemczech nie było. Wielkie kłopoty z rządem Merza, nastroje są kwaśne
Jest nowy niemiecki rząd. A mogło go nie być. Umowa koalicyjna uzgodniona, skład rządu chadeków z socjaldemokratami przyklepany, większość parlamentarna bezpieczna (12 głosów), a kandydat na kanclerza Friedrich Merz gotowy do przyjęcia gratulacji złożenia przysięgi. Ale w pierwszym, tajnym głosowaniu 6 maja rano zabrakło mu sześciu głosów. Skuteczne okazało się dopiero drugie, popołudniowe.
Atmosfera wokół powstawania rządu Merza od początku nie była zbyt entuzjastyczna. Niby to zmiana długo oczekiwana, mówi się nawet o nowym punkcie zwrotnym (Zeitenwende 2.0) i planach wielkich wydatków na zbrojenia i infrastrukturę. Jednak ozdrowieńczego animuszu jakoś nie widać.
Nowa koalicja chadeków i socjaldemokratów pod wodzą szefa CDU Friedricha Merza niegdyś nazywana byłaby wielką, bo przez dekady były to największe niemieckie partie. I wielu z przyzwyczajenia nadal używa tego określenia. To jednak tylko kalka z przeszłości. Obie partie wyszły poobijane z lutowych wyborów, uzyskując mizerniutkie wyniki, najgorsze w ich historii. Zwycięska CDU nie przekroczyła nawet 30 proc., a socjaldemokraci zdobyli zawstydzające 16 proc.
Pomiędzy dawnych wielkich rywali wcisnęła się populistyczna i skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD), która właśnie została uznana za organizację ekstremistyczną, zagrażającą demokracji przez Federalny Urząd ds. Ochrony Konstytucji. To ugrupowanie w aktualnych sondażach ma już 24 proc. – tyle samo, co partia kanclerza Merza. Mówienie o wielkiej koalicji jest więc nie na miejscu.
Niemcy: jak to pospinać
W niemieckiej polityce istnieje tradycja projektów politycznych kojarzonych z konkretnymi gabinetami, kanclerzami i koalicjami rządowymi. Kiedy wielki poprzednik Merza Helmut Kohl dochodził do władzy w 1982 r.