„Urra” zabrzmi ponownie na pl. Czerwonym w Moskwie. Okrzyk niegdyś kojarzący się z sentymentalno-imperialnym stylem obchodzenia najważniejszej wojennej rocznicy, dziś brzmi złowrogo. Putinowska Rosja nie chce zakończyć rozpętanej ponad trzy lata temu wojny, a na niej zbudowała nową państwową ideologię konfrontacji z Zachodem, NATO i Europą.
Znowu chce strefy wpływów, maskowanej specyficznym podejściem do bezpieczeństwa, w którym nie ma miejsca na równowagę i szacunek dla innych. Moskiewskie parady długo były okazją do wypatrywania oznak modernizacji w rosyjskich zbrojeniach, też jako dowodu na modernizację w ogóle. Dziś wiemy, że choć technologia wkracza w okopy, to główną siłą Rosji jest brutalne dla niej samej „mielenie” siły żywej – swoich własnych żołnierzy. Rytm powolnego marszu, najbardziej znanej rosyjskiej wojenno-patriotycznej pieśni, która znów wybrzmi nad Moskwą, dobrze oddaje tempo, w jakim toczy się ten „mięsny” walec.
Czytaj też: Czy francuski nuklearny parasol nad Europą odstraszy Rosję?
Nowe sojusze Rosji
Strefą zgniotu jest dziś Ukraina, ale Rosja nie kryje, że ma dalsze cele. Chce rozjechać walcem europejski ład bezpieczeństwa, który zapewnił Polsce i innym krajom położonym na styku z Rosją odbudowę suwerenności i największy w historii współczesnej dobrobyt – po rozpadzie sowieckiego imperium. Rosja widzi się dziś jako spadkobierczyni i kontynuatorka nie tylko sowieckiego, ale i carskiego imperializmu, czemu służyć mają państwowa ideologia i maszyna wojenna (co w Europie nie powinno zaskakiwać), ale i nowy sojusz.